niedziela, 29 września 2013

|0052| krotka--forma.blogspot.com

Ocena bloga: Krótka forma
Autor bloga: Broz-Tito
Oceniająca: Malcadicta

Pierwsza myśl? Zabrakło adresu, więc są dwa myślniki. Dopiero druga myśl była taka – pierwszy zbiór opowiadań krótkich, jaki przyszło mi oceniać. Cóż, postaram się jak najlepiej.

Adres łatwy do zapamiętania, wiadomo, czego się mniej więcej spodziewać, przejdźmy do rzeczy bardziej interesujących. Na przykład witającej mnie grafiki. Jest… dziwna? Szczerze powiedziawszy nie znajduję właściwie słów, które mogłyby ją opisać. Ale na pewno przykuwa uwagę. Jest człowiek, właściwie ludzie, mają samoloty w głowach… Albo w głowach? Krople padają do góry, a z ich głów wychodzą skrawki nieba. Nie mam pojęcia, co chciałaś przekazać, ale już sam początek intryguje. Jedyne moje podejrzenie jest takie, że w jednym z opowiadań będą lotnicy. A po przeczytaniu mogę stwierdzić, że miałam rację i grafika pasuje znakomicie, zwłaszcza do opowiadania długiego.

Szablon prosty, czytelny, wszystko widać i nie ma bałaganu, czcionka też wyraźna, akapity są, justowanie jest… Właściwie mogłabym tylko doradzić poszerzenie głównej kolumny odrobinę – dużo tego czarnego tła zostaje po bokach. Wygodniej by się czytało. I może ten licznik wyświetleń na dole jest niepotrzebny, ale nie będę się tego czepiać za bardzo, bo i tak nie rzuca się w oczy.

Minimalizm w zakładkach – tylko pięć podstawowych i żadnej o sobie. „O blogu” informuje, że to zbiór opowiadań krótkich, głównie parodii, zarówno wieloczęściowych jak i one-shotów. Szczerze powiedziawszy, już mi się podoba na Twoim blogu.

Błędy:

Masz trochę zbyt wiele razy powtórzone słowo „opowiadanie” w tych kilku krótkich linijkach. Przynajmniej w dwóch miejscach można je bez problemu wyeliminować.

„Na raz” to spis opowiadań jednoczęściowych. Konkretnie to jest ich dwa. „Na kilka razy” to, analogicznie, spis tych wieloczęściowych (chwilowo jednego, jak widzę). Mamy jeszcze „Spam”, o którym rozpisywać się nie będę. W „Linkach” wszystko działa bez zarzutu, więc na tym zakończę.

Oj, krótka mi wyszła ta część oceny. No cóż. Szybciej przejdziemy do najbardziej interesującego fragmentu – do treści, oczywiście. Forma oceny będzie trochę inna, niż zazwyczaj – najpierw wypunktuję wszystkie potknięcia, w tym błędy, jeśli takowe znajdę w każdym z utwórów, potem napiszę krótkie podsumowanie oceny danego opowiadania. Ogół podsumowania stylu i tak dalej znajdzie się na końcu.

Zacznę od opowiadań jednoczęściowych. Na pierwszy ogień:

„Stefan Nemanja”

„Gloria Rush, bo tak nazywała się dziewczyna”

To bez błędu, ale w tym akapicie masz dwa razy większe wcięcie.

„była jednocześnie złagodzona przez chabrowe, (matka powiedziałaby: anielskie) oczy.”

Bez tego przecinka.

„a potem rozluźniła zapięcie kolczyków. Wyprostowała ramiona i dumnie ruszyła przed siebie, mijając nieustannie kłócących się mężczyzn. Kiedy przechodziła obok tego o chabrowych oczach potrząsnęła głową, z ledwością hamując uśmiech, kiedy usłyszała brzęk złotej biżuterii.”

To ciekawe ma dziewczyna kolczyki. Na pewno nie wiszące, bo te bez zapięcia można i cały dzień nosić. A poluzować trudno (te, które mają zapięcia nieco inne niż standardowe, mają zazwyczaj możliwe tylko dwa stany – zamknięte/otwarte). A we wkrętkach też musiałaby owo zapięcie zdjąć, żeby kolczyk wyleciał. Inaczej tylko zwisałby trochę smętnie i wypadł w jakimś niespodziewanym momencie, ale, niestety, momencie późniejszym.

„Usłyszała niski, przyjemny głos z dziwnym akcentem. Ni to irlandzkim, ni rosyjskim.”

Nie wiem, co prawda, po jakiemu rozmawiają, ale akcent rosyjski chyba mocno się różni od irlandzkiego. Nie te korzenie.

„– Tak? – zapytała.
– Zgubiła pani kolczyk – odpowiedział,”

Znów szaleją Ci wcięcia – to mniejsze, to większe…

„Chyba nie chce mieć pani biżuterię nie do pary”

Biżuterii nie do pary.

Pierwsze pięć akapitów zaczyna się praktycznie od słów „Stefan Nemanja”. Rozumiem, że mogła być to stylizacja celowa, ale tak nie wygląda. I czytałoby się trochę wygodniej, gdyby choć część zastąpić innym określeniem.

„Budowanie swojej pozycji – a tym samym utratę zarobionych środków – zaczął od kupna dobrze skrojonego, granatowego garnituru w białe prążki, który podczas przechodzenia przez park przybrudził mu się nieco.”

Co on robił w tym parku? Tarzał się? Nawet pyliste ścieżki by go tak nie zbrudziły. Błota też chyba nie było, bo nie otrzepałby nogawki ręką, co robi linijkę niżej.

To by był właściwie koniec opowiadania „Stefan Nemanja”. Czyta się je przyjemnie, ma lekko ironiczny koniec (choć dość oklepany), błędy zdarzają się rzadko i nie utrudniają czytania, póki człowiek specjalnie nie zacznie ich szukać.

Zarzutów jednak jest kilka. Pierwszy już znasz od czytelników – dziewczyna. Gloria pojawia się na początku tylko po to, by zniknąć. Jak odpowiedziałaś w komentarzu – początkowo miało być dłuższe opowiadanie i Gloria miała pojawić się ponownie. Ale się nie pojawiła. A skoro się nie pojawiła, to w tym opowiadaniu scena początkowa była tylko dziwnym, trochę bezcelowym wprowadzeniem.

Zarzut numer dwa. Po przeczytaniu tego opowiadania ma się wrażenie, że owszem, coś się przeczytało, to coś miało w zakończeniu czarny humor, jednak mało oryginalny, że była jakaś nawet interesująca historia… Ale nie ma wrażenia, że cokolwiek po tym opowiadaniu zostało. Nie ma przemyślenia, głównego wniosku, zwrotu fabularnego, nie można się przywiązać. Ot, jest opowiadanie. Ot, w porządku, nie jest złe, czyta się też w porządku. Tak bym je właśnie określiła – w porządku.

To niestety oznacza też, że niczym specjalnym się nie wyróżnia. Nie zapada w pamięć. Warsztat był, pomysł… jakby częściowo był, ale wygląda bardziej jak wprowadzenie, jak streszczenie jakiejś historyjki. Bohater też dość intersujący.

Ale wypadło dość… bezbarwnie. I mam szczerą nadzieję, że zrozumiałaś, co miałam na myśli w tym akapicie.

„Pożar”

„Zgromadzeni w piwnicy mieszkańcy patrzyli na niego tylko, co gorsza, z wyraźnym przestrachem.”

Logika zdania wzięła sobie wolne. Tylko na niego patrzyli. Ale co gorsza z wyraźnym przestrachem. „Co gorsza” mogłoby odnosić się do sytuacji, w której następne zdanie opisuje pogorszenie stanu przedstawionego w pierwszej. A pierwsza część zdania tutaj pokazuje, że tylko się patrzyli, nic groźnego.

„Kamienica była najwyższa w okolicy, bo liczyła aż cztery piętra. To znaczy jeszcze wieczorem liczyła cztery piętra, teraz zostało z niej trochę gruzów i fragment pierwszego piętra.”

Pierwsze dwa mogą być celowe, ale trzecie już wygląda źle.

„Wydawało mu się, że widzi meble we wnętrzach mieszkań, które pożerał ogień.”

A nie powiedział przypadkiem, że teraz ta kamienica to kupa gruzu? Jakie meble? Jakie mieszkania? Jeśli kamienica miała teraz tylko pierwsze piętro, to nie była to „kupa gruzu”.

„Z całej kamiennicy został fragment muru i ściana nośna”

Może lepiej „pojedyncza ściana” albo jakoś tak? Bo nazywanie resztek budynku za pomocą bardziej fachowego słownictwa niespecjalnie tu pasuje. I „kamienicy”, jedno dodatkowe „n” Ci się wkradło.

To wszystkie pojedyncze błędy. Opowiadanie króciutkie, też dobrze się czyta, choć tematyka bardziej poważna. Tym razem także zostawia pewien… pewien niedosyt i niepokój. Zwłaszcza końcówka. Sprawia, że czytelnik chce się na chwilę zamyślić nad ostatnimi słowami. Zakończenie napisane jest tak, że się w nie wierzy. I trochę przygnębia. Choć może to akurat nieodpowiednie słowo… Wpędza na chwilę w melancholię.

Szczerze powiedziawszy, opowiadanie jest napisane świetnie. Naprawdę świetnie. Nie mam mu prawie nic do zarzucenia, błędów też nie zauważyłam. I sama wpadłam – zwyczajnie do mnie przemawia.

Opowiadanie „Na kilka razy”

„Le Diable Rouge?”

Czyli, o ile się nie mylę, „Czerwony diabeł”. Pierwsze skojarzenie jest dość oczywiste – Moulin Rouge, klub nocny w Paryżu, niegdyś (na przełomie wieków) bardzo kontrowersyjny. Jestem ciekawa, czy jest do tego jakieś odniesienie…

Zrobiłam mały research po przeczytaniu wstępu i poszukałam tego Manfreda. I znalazłam, że jest to najprawdopodobniej odniesienie do jego przezwiska – nazywano go „czerwonym baronem”. Swoją drogą bardzo ciekawy dobór bohatera – asa lotnictwa niemieckiego podczas wojny.

„jedno z dziwniejszych opkek”

Kawałek z twojego wstępu. Tak, specyficzne to opkoko.

Od razu pochwalę za świetne wprowadzenie smoków do fabuły. Wyszło naturalnie, nie wygląda jak wciśnięta na siłę ekspozycja, jednocześnie jest wciąż tylko efektem ubocznym rozważań Manfreda nad formą sił lotniczych.

„Poligon wyglądał dokładnie tak, jak na fotografiach: wielkie, puste pole pełne wilczych dołów i resztek drewnianych konstrukcji, teraz spalonych, więc nie przypominały niczego.”

Raczej: nieprzypominających niczego.

„Teraz będzie twój, he he”

I zjadło Ci kropkę na końcu.

I… to wszystko. Naprawdę. Na dwie części tego opowiadania, bo tyle ich jest, a niestety to w sumie niewiele. I mówię tu o błędach zarówno fabularnych jak i o poprawności. Nie mam tu za wiele do poprawiania. Pomysł na połączenie pierwszej wojny światowej, niemieckich wojsk lotniczych oraz jednego z ich największych bohaterów ze smokami jest świetny i wcześniej się na coś takiego nie natknęłam. A już najbardziej urzeka fakt, że bawisz się tym – znasz historię i fakty, i nazwy, a czytelnik widzi, jak lekko przychodzi Ci pisanie. I ile poukrywałaś w opowiadaniu nawiązań do kultury współczesnej. Do Manfreda czuje się sympatię już od pierwszych minut, smok też jest świetny. Fokker.

Choć w sumie wiadomo, jak to się ma skończyć (co z resztą sama w komentarzu potwierdziłaś) – Manfred i Fokker zawstydzają jednostkę – aż chce się to czytać. Chce się przeczytać o tym dość utartym schemacie, bo po prostu po lekturze poprzednich fragmentów jest pewne, że wszystko będzie świetnie napisane, a uśmiechnąć się można będzie nie raz.

Twój styl jest lekki, przyjemny, zabawny. Wplatasz wiele powiązań lub ukrytych żartów, swobodnie poruszasz się w temacie i zgrabnie łączysz różne rzeczy. Piszesz zrozumiale, bogatym językiem i praktycznie bezbłędnie. Ukrywasz postaciach opowiadaniach odniesienia zarówno do podkultury jak i historii, na dodatek tak, że nie są nachalne i krzykliwe, a zauważyć je można wtedy, kiedy się czyta trochę bardziej wnikliwie.

O postaciach mogę w zasadzie niewiele powiedzieć, bo są z opowiadań bardzo krótkich i nie ich charakter jest tematem głównym (mówię tu o pojedynczych). Choć Stefan Nemanja był ciekawym bohaterem, tylko… zbyt krótko egzystującym, że ta się wyrażę.

Manfred jest po prostu świetny. Wiem, że powinnam napisać konstruktywne rady dotyczące sugerowanych poprawek, ale nie widzę w nim niczego, co można poprawić. Kiedy piszesz o nim, czytelnik widzi, że wolałby być w piechocie, wierzy we wszystkie przedstawiane humory. Jest zwyczajnie dobrze skonstruowaną i realistyczną postacią.

Opisy są i im także nie mogę nic zarzucić. Używasz takich porównań, że bawią do łez, sytuacjom ani opisom odczuć bohatera też nie potrafię nic zarzucić. Są obrazowe i realistyczne. Podobnie i dialogom nic nie brakuje, są naturalne, pasują do postaci. Świat przedstawiony także miewa się dobrze – Twoje obrazowe opisy i porównania w odpowiednich miejscach idealnie spełniają swoje zadanie. Może tylko w jedynm miejscu czułam się niedoinformowana – w przypadku mieszkalnej jaskini Manfreda. Jak wielka ona była? Smok był jeszcze młody, z czego wnioskuję, że miał uróść i ogromny nie był, zatem jaskinia powinna mieć jeszcze trochę miejsca wolnego… Nie do końca jestem w stanie wyobrazić sobie jej wymiary.

Dla formalności dodam też, że nie masz spamu pod postami.

Wiem, że pewnie ta ocena niewiele błędów pokazała i jest nietypowo dla mnie krótka. Tyle że u Ciebie nie miałam co poprawiać. Nie było błędów, nie było niedociągnięć poza tymi małymi potknięciami, więc i ja nie bardzo miałam co Ci poradzić. Właściwie jedyny zarzut dotyczy pierwszego opowiadania, które, jak już napisałam, jest trochę bezcelowe. Łatwo je zapomnieć i nic ze sobą nie niesie, co zostałoby w pamięci w jakikolwiek sposób. Nadrabiają to za to pozostałe.

Jedyny problem, jaki napotkałam był natury technicznej – akapity Ci trochę szaleją, raz większe wcięcia, raz mniejsze. Nie mam pojęcia, czego to może być wina, ale wygląda trochę nieestetycznie.

Co ja mogę więcej powiedzieć? Tak trzymaj, pisz dalej. Z chęcią czasem do Ciebie zaglądnę.

Sądzę, że w pełni zasłużyłaś sobie na ocenę celującą, zatem i taką ode mnie otrzymujesz. Gratuluję i życzę weny w przyszłości.

sobota, 21 września 2013

|0051| adeptka-magii.blogspot.com

Ocena bloga: adeptka magii
Autor bloga: Adeptka
Oceniająca: Malcadicta

„Adeptka magii”… Może oryginalnością sam tytuł nie powali nikogo na kolana, ale wzbudził zainteresowanie. Fantasy to mój konik, a sam adres kojarzy się dobrze. Łatwy do zapamiętania, prosty, nic więcej nie trzeba.

No to wchodzę. I… To jeden z bardziej dopracowanych nagłówków. Nie jest to zlepek zdjęć, szablon jest minimalistyczny i prosty, jest to tylko pojedyncza grafika. Ale za to naprawdę dobra. Jest czytelnie, przejrzyście, pierwsze wrażenie na pewno na plus.

O grafice rozpisywać się nie będę. Naprawdę urzekł mnie nagłówek – jest jednocześnie magiczny i zabawny. Sprawdza się też znakomicie – już patrząc na niego, pomyślałam, że będzie zabawnie i ironicznie. No, może schowałam to w sferę marzeń. A czy moje przypuszczenia się sprawiły powiem przy fabule (tak, trzymam w niepewności przez te kilka króciutkich chwil). Reszta jest bardzo prosta, a co za tym idzie i czytelna. Teraz prośba, którą powtarza każda oceniająca – błagam o justowanie. W Twoim wypadku akapity są, więc już jest dobrze, ale bardziej przejrzyście wyglądałoby gdybyś je nieco powiększyła.

Trochę tu dużo u Ciebie dodatków… Czy to „translate” jest naprawdę potrzebne? Nie sądzę, żeby czytało to wielu obcokrajowców, a nawet jeśli, to czy chciałabyś zobaczyć swojego bloga tłumaczonego przez google translate? Archiwum trochę za nisko – zamień je miejscem z obserwatorami, a będzie lepiej. I właściwie jest trochę zbędne, skoro masz spis treści w podstronach.

No właśnie, podstrony. „Strona główna” to oczywiście odsyłacz w wiadome miejsce. Później mamy tajemniczą podstronę „Adeptka” – czyli parę słów o Tobie. Notka napisana zgrabnie, z humorem.

Błędy:

„Wbrew pozorom, jednak swoich czytelników ubóstwia”

Bez przecinka.

„Adeptka, to stworzenie, które pisze”

Bez przecinka po „adeptka”.

„ Co ciekawe, Adeptka, tworzy najpierw w swoim zeszycie”

Znów bez przecinka po „adeptka”

„Krytykę Adeptka przyjmuje z, tylko jej znaną, pokorą.”

Ja nie wiem, gdzie jest sens. Znaczy ktoś, kto krytykuje nie widzi tej pokory, bo jest ona znana tylko Adeptce? Czy może ona przyjmuje tę krytykę z własnym rodzajem pokory? Czy może sugeruje, że tylko ona zna pokorę? Radzę wyrzucić „tylko jej znaną”.

„Adeptka jako autorka, to istota irracjonalna, ironiczna, wredna, absurdalna i każdy mądry się jej wyszczega.”

Aaa! Wystrzega, nie „wyszczega”. I bez przecinka przed „to”.

„ Wygląd jej, to istna katastrofa.”

Bez przecinka po „jej”.

„ Tak więc, Adeptka i prywatnie”

Bez przecinka.

„Przed kontaktem z wyżej wymienioną, skontaktuj się z lekarzem psychiatrą”

Bez przecinka. I wystarczy z samym „psychiatrą”.

„O blogu” to wszystkie fakty o opowiadaniu. Widzę tu, że to fantasy z parodią i humorem. Jako że ja jestem wielką wielbicielką Pratchetta, nikogo już nie zaskoczy fakt, że uwielbiam to połączenie, jeśli jest zrealizowane dobrze i z pomysłem. Zobaczymy.

Zaś po przeczytaniu mam już pierwsze spostrzeżenie, którym podzielę się od razu. Czytałaś ty Olgi Gromyko książki o Wolsze Rednej? Bo to moje pierwsze skojarzenie – bardzo podobny styl, a nawet i bohaterka (od razu też powiem, że i początek podobny). Fabuła, jak sądzę, zmierza w innym kierunku, ale mam takie wrażenie, że się tymi książkami inspirowałaś. Napisz mi oczywiście, jeśli się mylę, bo może już po prostu z przemęczenia padam.

Dygresja ended.

Błędy:

„To fantasy, pomieszana z humorem”

Pomieszane.

„ doprowadzić niejednego profesora o rozstrój nerwowy.”

Przyprawić o rozstrój nerwowy lub doprowadzić do rozstroju nerwowego.

„ że młoda adeptka magii, wpada w nie lada kłopoty.”

Bez przecinka.

„ Nie, żeby jej to przeszkadzało...”

Bez przecinka.

„Spis treści” to spis treści, rozwodzić się nad nim nie ma po co. Linki wszystkie działają, masz też jak widzę fanpage na facebooku.

Została mi tylko „Liebster Award”

Błędy:

„gdzie moja katechetka przeczytałam na cały swój *donośny* głos, moje opowiadanie”

Katechetka przeczytała. I albo „na cały głos”, albo „donośnym głosem”. I bez przecinka.

„Ale niech ktoś skrytykuje, dla samej tylko przyjemności krytykowania”

Bez przecinka.

„tylko, gdy z przyjaciółmi się spotykam to po łbie dostaje za myślenie”

Bez przecinka po „tylko”, za to przecinek przed „to”. I dostaję.

„była moje głowa”

Była moja głowa.

I to by było o Twoim szablonie na tyle. Teraz idziemy do treści! Herbata o smaku muffinki w dłoń!

A więc zaczynamy od „opisu z okładki”, który to jest dokładnie tym, co widziałam już w „o blogu”. Ładnie, z humorem, błędy masz wypisane powyżej. Lecę dalej.

Początek pierwszego rozdziału znów przywodzi mi na myśl wcześniej wspomnianą autorkę, jednak zdecydowanie na plus. Kreacja jest Twoja, nie wiem nawet przecież, czy się inspirowałaś. A efekt jest dobry.

Po przeczytaniu całości powiem szczerze, że mam spory problem z analizowaniem Twojego tekstu rozdział po rozdziale. Trudność polega trochę na tym, że fabuła wciąż się rozkręca – dotychczasowe rozdziały są złożone z anegdot, które przedstawiają nam mniej więcej obraz wykreowanego świata, pannę Adę Adamek, jej sytuację, przyjaciół i tak dalej. Nic do tempa nie mam, ale sprawia to, że niewiele zarzutów mogę mieć do intrygi.

Z tego właśnie powodu niestandardowo zacznę od rad ogólnych. Mianowicie od Twojego stylu. Jest zabawnie i ironicznie, tak, jak się zamierzałaś, ale istnieje tu jeden problem. Czasem ilość takich komentarzy skumulowanych w jednym miejscu sprawia, że ciężko się to czyta. Co akapit są zabawne wtrącenia, humor wszelkiego rodzaju i na dłuższą metę zaczyna to trochę męczyć czytelnika, a także brzmieć trochę sztucznie. Daj czasem opowiadaniu odetchnąć – absolutnie nie mówię, żebyś z tego humoru całkiem rezygnowała, nigdy w życiu! – tylko zmniejsz czasem jego ilość. Niektóre z uwag wydają się być wymuszone, a przez to odbierają lekkość pozostałym. Pozwól czasem wkraść się do opowiadania kilku akapitom zwykłym, lżejszym.

Jeśli chodzi o ten styl, to polecę ci właśnie Olgę Gromyko (jeżeli nie czytałaś) – bo idealnie obrazuje, o co chodzi z tym chwilowym „odsapnięciem” od humoru. Albo Joannę Chmielewską, która też świetnie wplata żarty (choć trochę w innym stylu – jest autorką kryminałów). Albo Pratchetta, choć to także nieco inny rodzaj humoru. Ale wszystkie te książki pokazują, że humorystyczny kawałek musi być czymś oddzielony. Musi istnieć fragment normalny.

Cóż. Po tym wykładzie podejmuję próbę właściwą oceny treści.

Zarzut pierwszy – wiem, że poraziło ją w oczy słońce, kiedy podniosła wzrok, ale raczej nie zaczyna się od tego od razu płakać tak, że „łzy lecą ciurkiem”. Oczy mogą zapiec, łzawić przez chwilę, ale to nie jest płacz jako taki.

Tak samo i ten fragment późniejszy, opisujący sytuację – nie uważasz, że jest trochę zbyt humorystyczny? Wiem, że Ada jest zaskoczona, ale czy rozważania o „skończeniu swojej męki” są tutaj na miejscu? Wiem, że to zabawny dodatek, ale sytuacja nie usprawiedliwia go w pełni.

„Moje rozgniewane tęczówki zderzają się z przerażonymi oczami adepta.”

Od kiedy Ada rzuca oczami w obcych ludzi? Tęczówkami się nie patrzy – światło pada przez źrenicę. A i ten fragment oka nie może zderzać się z cudzym. Wzrok. Wzork mógł napotkać przerażone oczy adepta.

Czemu właściwie Ada twierdzi, że chłopak jest bliski płaczu? Mógł być skonfundowany jej zachowaniem, ale to by było na tyle.

Przepraszam za „błędowi” wtrącenie, ale musiałam:

„albo nie muc zmyć z siebie szlamu”

Móc. Przez „ó”. I zapamiętaj do końca życia.

Nie piszę więcej, że sytuacja kojarzy mi się z książką, bo by się to z celem mijało. Za to przyznam, że rozmowa z Rektorem napisana jest bardzo dobrze, o wiele lepiej, niż początkowy fragment.

„ moja szczęka zderza się z podłogą i chyba próbuje zaprzeczyć takiej logice, podając swoje negatywne powody owej podróży.”

To za to przykład zdania przekombinowanego. Miało być zabawne, a minęło się celem. Szczęka zaprzecza logice? Negatywne powody podróży? Ona podróżuje z negatywnych powodów (ta szczęka)? Lepiej byłoby: podając powody swojego negatywnego nastawienia, na przykład. A tę „szczękę zderzającą się z podłogą” radziłabym wyrzucić. Wygląda na wymuszoną.

Opis kota udany – zabawny i lekki. Tylko ten fragment o sprzedawaniu biletów na walkę przyjaciółki z kotem wydaje się być przeciąganiem żartu na siłę.

Świetnie też nakreśliłaś nam świat – otóż niegdyś był on całkiem nowoczesny. Magia pojawiła się, razem z nią pełen asortyment – magowie, orkowie i tak dalej… I jest bardzo dobrze. Ktoś niby może się czepiać, że czemu, że jak – ale to jest właśnie urok Twojego wyjaśnienia – to magia. Pojawiła się, bo tak. I to, powiem szczerze, jest często lepszym wyjściem od zawiłego tłumaczenia czemu właściwie coś jest możliwe – większość osób zazwyczaj ma tam lepiej lub gorzej ukryty błąd. A ode mnie masz tu pół plusika, za ciekawą kreację świata przedstawionego.

Nieporozumienie wymyślone dobrze, tylko ten fragment, kiedy pada na kolana, bojąc się Rektora wchodzącego do pokoju… Ma zwyczaj padać przed nim na kolana? Czy może tak z ulgi ludzie nagle upadają? Rozumiem, że się trochę bała, ale nie podkreślaj tego aż tak.

Stołówkowa scena też całkiem, ale znów mam to małe „ale”. Za dużo. Za dużo tego, Gabriel, Lena, stołówka. To było tak mocno skondensowane, że aż trudno się na tym skupić pod koniec. Nie radzę tego wyrzucać, absolutnie nie – pomysły, wszystkie trzy, są świetne. Tylko trochę bardziej rozstrzelić. Albo usunąć to podsumowanie po wyskoczeniu z okna, tak, zdecydowanie byłoby lepiej – czytelnik sobie sam do tego dojdzie, a ostatni fragment nie będzie wymuszony.

„Słońce nie szczędziło nam swoich promieni, jakby chciało nadrobić wszystkie wcześniejsze paskudne dni pogody.”

Pogodne dni były paskudne? Raczej: wcześniejsze dni paskudnej pogody.

„ Na progu ich wrót staje Rektor i bez słów karze mi wejść „

Ja naprawdę musiałam – „karze” pochodzi od „karać”. Od „kazać” masz „każe”.

„Biję się mentalnie po mózgu, a ten nawet nie drgie.”

Po pierwsze „drgnie”. Ale to było by the way. To zdanie jest przesadzone. Widać po nim, że miało być zabawne, ale zbyt mocno próbowałaś.

Moja droga, wyprowadzasz mnie błędami z równowagi:

„Tak myślę, że puki nie wysadzam Sali”

PÓKI.

Fragment opisujący początek egzaminu jest niczego sobie, sam egzamin też, tylko „krzyk Rektora”, żeby Ada się pospieszyła z wybieraniem mi nie pasuje. Jednak jakieś zasady na egzaminach są.

Do dalszej części rozdziału mam tylko mały zarzut – biorąc pod uwagę temperament Pędzla, raczej nie zatrzymałby się, kiedy Ada wskoczyła na skrzynię. Prędzej kontynuowałby atak z pazurami.

Późniejsza zaś część jest napisana bardzo dobrze – budzi nieskrywaną ciekawość u czytelnika i ma zgrabnie napisane, wyważone zakończenie.

Wiem, że obiecałam tego więcej nie robić, ale stosunek Ady do kobyłki Śnieżki jest tak podobny do stosunku pewnej bohaterki do kobyłki (powtórzenie jest celowo – w obu tekstach występuje głównie to określenie) Stokrotki, że aż za bardzo. Jeśli nie wzorowałaś się na książce – możesz to pominąć, a ja wszystko odwołuję i przepraszam. Jeżeli zaś na tym się opierałaś, to powiem, że owszem, inspirowanie się nie jest niczym złym, ale powinno być bardziej subtelne i nie wyglądać jak niemal przepisane. Oczywiście jeśli nie było tu żadnej inspiracji, a zbieżność jest zupełnie przypadkowa, to proszę się tym nie przejmować.

Tutaj docieramy do właściwego początku przygód – Ada zostaje wysłana w drogę z Gabrielem.

Wstawka „koniec retrospekcji” nie jest konieczna. Czytelnik nie idiota, wystarczy mu, że napiszesz „od tamtego momentu minęło pół godziny”.

Nie do końca wiem, czemu właściwie Ada uciekła, kiedy zobaczyła Gabriela. Na razie głównie ucieka i to ją trochę… powiedzmy, że nie wskazuje na jej odwagę. Nie widzieliśmy jak dotąd żadnej konfrontacji. Kot? Zostawiła. Stołówka? Wyskoczyła przez okno. Rektor? Zgodziła się bez gadania. Chłopak, przed którym raz się ośmieszyła? Wieje w te pędy na koniu. Nie za dużo to przypadkiem? Zwłaszcza, że ta sama konwersacja, jaką toczą po drodze mogłaby spokojnie mieć miejsce tuż po ich spotkaniu.

Ada dostaje do rąk własnych list od Rektora. Znów wychwytuję pewne podobieństwa, ale już się nie odzywam (choć jeśli mam rację i były inspirowane – nie powinnam ich była nawet zauważyć). Nie mogę przytoczyć całego listu, więc skomentuję fragmentami:

„Adeptko Ado Adamek,

mam nadzieję, że czytasz ten list, będąc już w drodze do rodzinnej wioski, a nie w moim gabinecie, węsząc po katach...

(Prycham cicho, bezbłędnie naśladując wściekłego Pędzla.)

...Wiedz jednak, że jeśli tak jest, to...

(Litania gróźb, kar i bardzo malowniczych sposobów na zabójstwo, nie będę jej wam przytaczać.)”

Rozumiem, że znają się i generalnie Ada Ossowskiego lubi, ale to jest zbytnia poufałość. Zwłaszcza, że wystarczyłoby coś w stylu „to kara cię nie ominie” czy coś. Rektor nie powinien musieć uciekać się do pospolitych gróźb.

„...Przejdę do rzeczy, wiedząc, że twoja uwaga jest bardzo krótkotrwała...

(On naprawdę się prosi, bym zawróciła na Uczelnię, wparowała do jego pokoju i rzuciła mu tym zwojem w twarz.)”

Znów jest to przesada. Tak pisze się do znajomego, nie uczennicy. Tak też nie wypowiada się uczennica o nauczycielu (groźba byłaby wyartykułowana nieco inaczej).

Reszta listu jest w miarę w porządku, choć ogólne wrażenie nie jest takie, że napisany został przez wielce szanownego profesora, tylko przez kogoś starszego, lecz pozostającego w zażyłych stosunkach z panną Adamek.

„No przecież mu obciach zrobiłam na całą Uczelnię!”

Kiedy? Na stołówce? Tam to co najwyżej sobie wstydu narobiła, nie jemu.

Pytanie za sto punktów – skąd Gabriel wie, że Ada mieszkała w północnej części miasta? Jeśli mu Rektor powiedział, to Ada o tym nie wiedziała, więc powinna się dziwić. Jeśli chłopak wyraził tylko przypuszczenie o tych połowach, to niech, boru zielony, sformułuje jako przypuszczenie, a nie fakt.

Skoro Ada uważa historię podziału wioski za historię ludzkiej głupoty, czemu właściwie podejrzewa, że Gabriel mógłby coś mieć przeciw niej samej? Nic na razie nie zrobił, co by na to wskazywało, a i ona nie podejrzewa, że wszyscy są z pewnością za tym podziałem.

Opis strzelania w plecach po nocy na trawie jest zaskakująco w porządku. Wyolbrzymiony i na granicy, ale na razie jeszcze po tej właściwej stronie.

„W środku studnia stoi, jakby pomnik zapomnianej świetności wioski. Choć ja nawet iskry dawnego piękna w tych zbitych dechach nie widzę.”

Niespecjalnie rozumiem ten fragment… Są w przypadkowej wiosce, o której nie wiedzą nic. Więc tę „dawną świetność” Ada wydedukowała z istnienia studni? Studnia w wiosce świadczy o świetności, która przeminęła? Czy Ada pamięta tę wioskę z lepszych czasów, a teraz ją ogląda w stanie upadku? Niby wioska losowa, to zaś wskazuje na znajomość miejsca. Tak więc dwa zdania do poprawy.

Przy okazji – ona tak sobie zeskakuje z tego konia tak nagle? Bo z tekstu wcale nie wynika, że wcześniej powiedziała Zawadzkiemu, po co chce się zatrzymać. Czytelnik też tego przez kilka akapitów nie wie, co w tej sytuacji jest mocno dezorientujące.

Pozostała część rozdziału piątego jest świetna – a już zwłaszcza końcowy dialog Ady z Gabrielem.

Skoro nawet plac targowy był wydeptany, z gołej ziemi, skąd się nagle pod stopami naszej bohaterki wziął bruk? Gdzie? Na takim pustkowiu

Fragment o wróżbitach jest dobrze napisany (I dla mnie brzmi znajomo, ale obiecałam więcej nie pisać tego samego. Jeśli chcesz wystarczy przewinąć aż do dowolnego wcześniejszego fragmentu, w którym mówię, że coś mi Twój tekst przypomina. Powtórzę też raz jeszcze – jeśli nigdy się tą książką nie inspirowałaś, proszę, nie bierz tego do siebie).

Pomysł ze spartaczonymi teleportami w wiosce jest bardzo ciekawy, a i rozmowa z dziewczynką wyszła bardzo dobrze. A to Twój w ogóle bardzo dobry rozdział, bo nic mu więcej nie mam do zarzucenia.

Im dalej, tym lepiej, bo rozdział siódmy poprowadzony wręcz znakomicie. Naprawdę, nie mam żadnych poważnych zarzutów. Rozmowa napisana bardzo naturalnie, zabawne wtrącenia myślowe panny Adamek w odpowiedniej ilości. I tak trzymać!

Teraz koniec oceny fabuły tej właściwej, od której zaczęłam. Teraz czas na retrospekcje, które mają nam przedstawić początki panny Adamek i wyjaśnić historię jej trafienia na uczelnię. Ciekawy pomysł, właściwie, a i odskocznia dobra (zgaduję, że na chwilę zabrakło Ci ochoty do pisania dalszego ciągu i lekka zmiana tematu była potrzeba. Ale może się mylę, ja trwam w stanie ciągłego zmęczenia, proszę nie przejmować się moimi dziwnymi dygresjami). Zwłaszcza dlatego, że ma to potencjał – już się zaciekawiłam…

„ Dość szczupła i niska czternastolatka siedzi na drzewie i przez gęstwinę stara się dostrzec, co się dzieje na podwórku. Jak na razie panuje spokój i cisza, ale w powietrzu wisi awantura. Przyczyną tej ciężkiej atmosfery jestem ja, Ada Adamek.”

Z tego wynika, że czternastolatka siedzi na drzewie i obserwuje podwórko, a tego przyczyną jest zachowanie Ady Adamek, zupełnie innej osoby niesiedzącej w tej chwili na drzewie.

Właściwie poza tym nie mam nic do zarzucenia retrospekcji – jest zabawna, pomysłowa, dobrze się ją czyta.

I słówko podsumowania fabuły. Niewiele powiem o intrydze, bo jej jeszcze nie ma, opowiadanie toczy się swoim rytmem, nie za szybko, nie za wolno, ale czyta się zazwyczaj przyjemnie.

W kwestii humoru – widać u Ciebie postęp. Na końcu już jest o wiele mniej tych wymuszonych kawałków i przeciągniętych żartów. Bohaterka też wygląda i zachowuje się bardziej realistycznie – początkowo zamiast rozrabiaki pakującej się w kłopoty, wychodzi Ci głównie tchórz.

Poza tym… Co ja mogę o tej fabule powiedzieć? Podobało mi się, przyznam szczrze i naprawdę chciałabym, żeby nie było tam tak wielu potknięć. Za to na plus liczy Ci się brak dziur fabularnych i błędów logicznych, które byłyby poważne.

Było tam trochę wtrąceń o podobieństwie do pewnej serii. Jeśli nie masz pojęcia, o jaką mi chodzi i nie inspirowałaś się, to po raz kolejny przeproszę i poproszę o nie branie tego do siebie. Ale momentami Twój tekst tak przypominał tamten, że znając książki Olgi Gromyko dla mnie podobieństwo było ogromne. Więc napisać musiałam.

Bohaterowie… Nie do końca wiem, co mam napisać. Niewiele o nich wiemy, jak na razie (za wyjątkiem Ady). Jak już napisałam, początkowo Adamek wyszła Ci bardziej na tchórza, bo opisywałaś cały czas jej ucieczki i porażki – nie było tego jaja, jakiś komentarzy, utarczek słownych… Tego brakowało. Ale im dalej, tym lepiej i tym bardziej realistyczna staje się główna bohaterka.

Następni w kolejności są Gabriel i Rektor. Więcej wiemy o Rektorze – interesującym nauczycielu, sympatycznym i surowym. Nie mam mu wiele do zarzucenia, tylko może fakt, że czasem zwraca się do Ady w zbyt przyjacielski sposób. Gabriel, jak podejrzewam, będzie postacią ważną, ale na razie nic o nim nie wiemy. Wspomniałam go tylko dlatego, że bardzo dobrze wyszła Ci ta jego tajemniczość – jest dla Ady znakiem zapytania, co tylko wzmaga jej irytację.

Miałaś bardzo ciekawy pomysł na świat przedstawiony – świat zwyczajny, który poznał magię, w którym wszyscy nauczyli się, jak z nią żyć. Ot tak, pojawiła się. Od strony technicznej też jest dobrze, opisy są, nie pędzimy przez białą plamę. Mam tylko jeden zarzut – nie wiem właściwie, w jakim stadium rozwoju był świat, kiedy przyszła magia. Z tekstu można by wnioskować, że w okresie typowym dla fantasy – miecz, konie, wioski, uprawa roli jako główny środek utrzymania, takie tam. Ale czasem wkradają się takie dziwne fragmenty jak na przykład Ada, jadąca autostopem uczyć się magii.

Opisy także dobrze Ci wychodzą – a już zwłaszcza wyglądu. No i odczuć oraz zachowań panny Adamek. Nie mam się tu do czego przyczepić. Znowu, na Twoje szczęście.

I wreszcie przy stylu mogę rozpisać się trochę bardziej. Czyta się Ciebie lekko, piszesz z dużą dozą humoru, z ironią i zazwyczaj wychodzi Ci to dobrze. To już z resztą ode mnie wiesz.

Teraz przejdziemy do tej mniej przyjemnej części. Pojawiają się te niezręczne fragmenty, przy których aż mi było w pewnym sensie żal – żart był świetny, ale ciągnął się za długo, co odebrało mu urok. Albo jest zbyt przesadzony i wyrazisty dla tej sytuacji. To jednak wychodzi Ci coraz lepiej, bo im dalej tym mniej takich momentów. Drugi zaś problem z Twoim stylem jest taki, że odciągają od niego błędy. Tak, błędy. Stylistyczne, ortograficzne i interpunkcyjne. Źle zbudowane zdania mogę wybaczyć, z resztą nie zdarzają się aż tak często. Masz skłonność do zbyt dużej liczby przecinków w miejscach, miejscach których nie powinno ich być, a czasem zbyt gorliwie starasz się o nich nie zapomnieć. Na dodatek ortografia… ja nie mówię o tym, że żyjemy w dobie słowników internetowych, a o tym, że popełniasz błędy wręcz zbyt proste. Przez większość tekstu jest świetnie, żadnych pomyłek, a potem w oczy kłuje takie „muc”. Taki byk nie ma prawa zaistnieć w żadnym tekście i skutecznie odwraca uwagę. Takie podstawy muszą być opanowane.

Czyli mam dwie rady. Jeden – wstawiaj zawsze tekst do Worda, albo sprawdzaj w wyszukiwarce, która podkreśla błędy (Google Chrome na pewno, Mozilla chyba też). Dwa – powtórz sobie zasady interpunkcyjne i ortograficzne. W przypadku interpunkcji na pewno pomoże czytanie tekstu na głos, z robieniem przerw tam, gdzie są przecinki – łatwo zauważyć, kiedy coś brzmi niezręcznie (to była trzecia rada, ale niech już będzie).

Cóż, właściwie już prawie napisałam kompletne podsumowanie błędów… No to przechodzę do ich wypunktowania. Zajmę się dwoma rozdziałami, bo, niestety, liceum generalnie zostawia mniej czasu wolnego, niż bym chciała. A dużą jego część zabierają dojazdy.

Rozdział I „czyli, (bez przecinka) co zrobić, by nie zwariować”

„Przyjemnie siedzieć na trawie, gdy słoneczko świeci ci nad głową, a ptaszki śpiewają kolejne utwory, by umilić ci czas.”

Ptaszki trzymają przed sobą nuty, czy może z pamięci odtwarzają Chopina? Melodie prędzej, niż utwory.

„Nic, tylko wpaść w nostalgię i rozmyślać o przyszłości.”

Nostalgia to uczucie tęsknoty za tym, co było, wspominanie przeszłości. Do przyszłości temu daleko.

„Nie całe pięć lat temu nie namyślając się długo(przecinek) opuściłam dom z uśmiechem na twarzy”

Niecałe razem.

„choć pewnie niektórzy profesorowie, (bez przecinka) by się z tym nie zgodzili.”

„Kto wie, może moja, jak do tej pory, (bez przecinka) leniąca się(przecinek) wróżka chrzestna mi pomoże.”

„Rudzielec o tęczówkach zielonych, jak ta trawa(przecinek) na której siedzę.”

„Ich przezwiska pasują do nich mniej więcej tak, jak słoń sprzedający porcelanę.”

Pasują do nich tak, jak pasuje do nich słoń-sprzedawca? Jak słoń do sprzedawania porcelany, jak już coś.

To dość drobna blondynka o niepozornym wyglądzie i blado-niebieskich oczach”

Bladoniebieskich.

„które potrafią zmylić każdego, (bez przecinka) co do jej charakteru.”

„Spytajcie(przecinek) kogo chcecie”

„A wierzcie mi ta księga wygląda, (bez przecinka) jak encyklopedia ściśnięta w jednym tomie.”

„że nie zamieniłabym tej trójki, (bez przecinka) na żadnych innych przyjaciół.”

„A później, żegnaj teorio, witaj praktyko! Nie żebym nie lubiła tej zacnej instytucji...”

Teoria to jakiś uniwersytet, że Ada nie lubi tej instytucji?

„Kto mnie zna choć trochę(przecinek) wie, że lubię tylko jednego profesora, dwóch kolejnych toleruję, a resztę nie znoszę z całego serca.”

Reszty nie znoszę.

„gdyby mogła(przecinek) zabiłaby mnie wzrokiem”

„Ja nawet nie wiem(przecinek) czemu ona mnie tak nie lubi.”

„Ona mimo, (bez przecinka) że już nie jestem jej uczennicą(przecinek) usilnie stara się(przecinek) bym wyleciała z uczelni.”

„który musi tuszować, (bez przecinka) niektóre nasze starcia.”

„No więc wracamy, (bez przecinka) do punktu wyjścia.”

„- Ada Adamek?
Słysząc swoje dane wypowiedziane tak poważnym tonem”

…zamieszkała w pokoju na drugim piętrze, urodzona we wsi (wstaw nazwę), roku pańskiego (wstaw rok), rodzice…
Naprawdę, „słysząc swoje imię” wystarczyłoby w zupełności. Albo miano. Albo nazwisko.

„wydobywając z siebie dziwne dźwięki.”

Kilofem i łopatą. Wydobywały się z nich dziwne dźwięki, to może. Ale raczej ich nie wydobywali.

„na co przepony moich kolegów zaczęły wołać o pomstę do nieba.”

O ja, przepona, przeklinam was! To zdanie po prostu nie wyszło, nawet jako element komiczny.

„ na co przepony moich kolegów zaczęły wołać o pomstę do nieba.
Posyłam im roztargnione spojrzenie, które chwilę później ciskało piorunami.”

Przesyła spojrzenie przeponom. A z tego wynika, że spojrzenie zostało posłane, a potem zaczęło ciskać piorunami. Interesująca moc.

„Gabinet Rektora, (bez przecinka) jest jak istne muzeum.”

„Kto mógł przewidzieć, że ćwiczenie zaklęcia, (bez przecinka) będzie mieć taki niefortunny koniec?”

„Tak więc, (bez przecinka) kawał wyszedł, choć być go nie miało.”

„gdy wybuch nastąpił, woda, w cudowny sposób, (bez przecinka) odmarzła, zalewając wszystko”

„Jednak minął tydzień, a sprawcę (czyli mnie) nikt nie wykrył.”

Sprawcy.

„ja zagożała ateistka, modlę się o szybkie wykonanie wyroku.”

Zagorzała.

„Mag Ossowski jest słynny ze swoich kazań wygłaszanym niesfornym adeptom.”

Wygłaszanych.

„- Pytałem się ciebie Ado, ile jeszcze ci poprawek dostało.”

Zostało, jak sądzę.

„Nie możliwe, aż taka niedojdą nie jestem.”

Niemożliwe razem. I „aż taką niedojdą”.

„Czy on, (bez przecinka) mnie zna od wczoraj?”

„O mało, (bez przecinka) co nóg nie pogubiłam.”

„Choć paru profesorów na te dwa miesiące bardzo chętnie by się mnie pozbyli.”

Pozbyło.

„Albo od razu pod pstryczek, bo za zabójstwo wyżej wymienionego Maga”

Hmpf . Przepraszam, pewnie pozostałość korekty, ale stryczek, nie pstryczek. Jedna litera, a znaczenie zupełnie inne…

„całe pięć lat męki nad księgami, (bez przecinka) pójdzie na marne.”

„A tego moja zszargana psychika, (bez przecinka) by nie wytrzymała.”

„Nie wiedzieć, (bez przecinka) dlaczego, Mag, (bez przecinka) uśmiecha się pod nosem.”

Retrospekcja I „Jak to Ada wpakowała się w pierwsze poważne kłopoty przez ośli upór własnej matki i pieczoną kaczkę”

„To najmłodsze, najmniejsze i jak słyszę, (bez przecinka) choć raz dziennie, sprawiające najwięcej kłopotów.”

„Chętnie zeszłabym na dół, bo tutaj na górze, (bez przecinka) to nudą wieje.”

„Poza tym zbliża się pora obiadu, a mój brzuch woła o pomstę do nieba.”

„Woła o pomstę do nieba” oznacza, że jest w złym stanie. Nie sprawdza się przy pustym żołądku.

„Prawda, szczupła jestem, ale typu “wychudzona”, “patyczkowata”. a nie jak ona z krągłościami”

Przecinek zamiast kropki.

„Ale nawet ta tęczówka bardziej wygląda, (bez przecinka) jak gluty trolla.”

„Czarne, proste, (bez przecinka) jak druty, które w najmniej dogodnym momencie potrafią stać na wszelkie strony.”

Nie jest raczej proste jak drut? I z tego zdania wynika, że te druty stoją na wszystkie strony.

„że reszta mojego rodzeństwa jest kropka, w kropę podobna do mamy.”

Kropka w kropkę.

Jestem jedynym nieudanym egzemplarzem dziecka moich rodziców.”

Zyli było więcej egzemplarzy tego samego dziecka? Że what? Wystarczyłoby „jedynym nieudanym dzieckiem”.Oryginalny zapis najpierw musi dobrze brzmieć i być poprawny.

„Ale to tylko w chwilach słabości, zawahania i depresji.”

Wahania.

„No bo, (bez przecinka) po co?”

„Najwyraźniej moja matka zdąrzyła go już odwiedzić.”

Zdążyła.


„gdyż szklanka potwornie trzęsła mi się w dłoni, jak galareta.”

Szklanka się trzęsła jak galareta? Stan skupienia nagle się zmienił? Ręka jej się trzęsła, co najwyżej.

„jej najmłodsze dziecko prawie ducha wyzionęło(przecinek) nadal trajkocze”

„A ciotka, kuzynki, siostry, babki ze strony ojca bardzo utalentowaną Uzdrowicielką”

Bez tych przecinków.

„Tylko ojciec z bratem mój nastrój rozumieją, bo oboje wyglądają, jakby co najmniej na ścięcie iść mieli. Ale to faceci(przecinek0 więc moja rodzicielka nie zawraca sobie nimi głowy. To dyskryminacja, jeśli chcecie znać moje zdanie.”

Swoją drogą, świetny fragment. Sam mi uśmiech wskoczył na twarz.

„nawet śniadania nie zdąrzyłam zjeść, gdy zaczęto mnie poddawać torturom.”

Zdążyłam.

„warczała na każdego(przecinek) kto się do niej zbliżył.”

„Zaciskam pięści i zeby, cierpliwie znosząc kolejną napoczętą, przez pana domu, historię”

Pan domu nadział historię na widelec i właśnie polewał sosem. Prędzej „rozpoczętą”.

, Do picia wino, piwo no i miód pitny. Ten ostatni najbardziej mnie nęci. W swoim krótkim życiu dwa razy go próbowałam. Nielegalnie oczywiście, bo do pełnoletności to mi daleko.”

Acha. Czyli miód pitny to dopiero jak będzie dorosła, ale piwo i wino pija jak wodę? Jakiś podział alkoholi mają na te, które wolno i te, których nie wolno?

„I płakać mi się chce nad moim biednym brzuchem, które ostatnie tchnienie wydaje.”

Który ostatnie tchnienie wydaje.

„Pierwsza się opamiętuję i za jego gestem wzrokiem podąrzam.”

Podążam.

„Otwieram usta, ale żaden dźwiek się nie pojawia”

Dźwięk.

„Zwijam się wpół i trzęsę się ze śmiechu, że, aż mi łzy w oczach stają.”

Bez „że” dłońmi bez przecinka po „że”.

„Biała, (bez przecinka) jak płótno, z ustami zaciśniętymi w wąską linię”

„- Od razu by mnie zabili, (bez przecinka) za coś takiego, a ja pożyć jeszcze chcę!”

„Później mi się za to oberwie, ale w tejże chwili, (bez przecinka) mam to gdzieś.”

„Być może dlatego, że i on(przecinek) i mama, jednego są zdania.”

Jeśli masz „i” użyte przy wyliczaniu, to przy każdym kolejnym od drugiego zaczynając, dajesz przecinek.

Cóż. Jak widać, interpunkcja miewa się nie najlepiej, ortografia raz na jakiś czas oferuje nam niespodzianki, a i zdaniom zdarza się tracić swój sens. W dziedzinie poprawności masz nad czym pracować. Może tragedia to nie jest, ale do doskonałości jeszcze daleka droga…

Spamu u Ciebie nie ma, odpowiadasz na komentarze.

I to by było wszystko. Ogólne podsumowanie – jest całkiem dobrze. Naprawdę. Widać postęp z rozdziału na rozdział, tekst jest napisany przyjemnie, można się przy nim zacząć uśmiechać, a to o to chyba Ci chodziło. Zostało sporo do dopracowania, zwłaszcza od strony stricte technicznej. Sądzę, że to wszystko ma potencjał, tylko trzeba jeszcze nad nim popracować.

Wiesz, co masz robić, żeby eliminować błędy, fabuła jak na razie miewa się dobrze, tylko te nienaturalne elementu komiczne wypadałoby poprawić w niektórych rozdziałach, bo psują resztę dobrze napisanego tekstu. Nie powtarzam się już więcej i przechodzę do wystawienia oceny.

Miałam tu zagwozdkę. Chciałam dać piątkę na początku, potem spadło do czwórki, kiedy zobaczyłam błędy, potem jeszcze spojrzałam na to wnikliwiej z nastawieniem oceniania… Trochę się łamałam między taką oceną, jaką chciałbym, żebyś dostała, a taką, jaką powinnaś. Wygrała oczywiście druga.

Dostaniesz ode mnie minus dobry. Gratuluję!

I napiszę także, że Twój blog najpewniej zacznę regularnie odwiedzać.

piątek, 13 września 2013

|0050| fivedevils.blogspot.com



Teoretycznie ocena tego bloga nie powinna się ukazać, ponieważ szablon został zmieniony, gdy miałam już praktycznie wszystko skończone, ale żal mi było czasu poświęconego na pisanie tego, więc wstawiam. 
Z góry uprzedzam, że oceny będą się pojawiały raz na miesiąc, jako że w trzeciej klasie gimnazjum jednak trochę trzeba się narobić :)

Ocena bloga: Five devils
Autor bloga: Lexie S
Oceniająca: Diana

Pierwsze wrażenie (3/5)

Pięć diabłów. Nie mam zielonego pojęcia, jak to się ma do fan fiction o Percym Jacksonie. Będziemy mieli pięciu głównych bohaterów i wyruszą razem na misję? Biorąc pod uwagę napis na belce, śmierć któregoś z nich będzie zaplanowana wieki temu, ale ten ktoś nie będzie o tym wiedział. Albo coś w ten deser. Spodziewam się akcji, dużo akcji.
Wracając do adresu. Nie jest oddzielony myślnikiem, a zlepek tych słów razi w oczy. Co ciekawe, adres z myślnikiem jest dostępny do rejestracji.
            Już widzę pierwszy błąd, który najprawdopodobniej będzie pojawiał się przez całe opowiadanie, mianowicie „Percy’ego”, a nie „Perciego”. Pierwsze wrażenie popsuł ten błąd i muzyka, która włącza się automatycznie i przyprawia o zawał serca.

2. Grafika (9/15)

            Oceniam stary szablon, gdyż Autorka postanowiła go zmienić, gdy kończyłam już pisać ocenę.
           
Gdybym wcześniej nie wiedziała, o czym jest to opowiadanie, szablon na pewno nie ułatwiłby mi domyślenia się tego. Kombinowałam jak koń pod górkę i nie mogę doszukać się tu żadnego nawiązania do Percy’ego Jacksona. W dodatku napis na nagłówku jest strasznie niewyraźny. Szczególnie te dwa słowa napisane inną czcionką. Mimo to szablon jest dość przyjemny dla oka, chociaż taki trochę chaotyczny. Mam wrażenie, że kompozycja wali się na lewo. Dziwnie wygląda to, że ramka z tekstem jest wyżej od menu. Nachodzi na nagłówek, a biała czcionka staje się trochę niewyraźna w tym miejscu. Jednak kiedy zjedziemy na dół, kolor tekstu odznacza się na zielonym tle. Wszystko przesunęłabym w prawo i obniżyłabym tekst.
            Jak to mówią, najlepsze zawsze na koniec, czyli playlista i kursor. Nie da się zmienić głośności, muzyka odtwarza się automatycznie. Prawdę mówiąc, przeraziłam się, kiedy po raz pierwszy tu weszłam.
            Zastanawiam się, czy wygląd kursora zmieniłaś specjalnie, żeby odciągał uwagę od szablonu. Nie mam zielonego pojęcia, co na nim jest, a jedyne, co mi przypomina to logo Hot Wheels. W ogóle nie jest dopasowany kolorystycznie, mógłby być mniejszy.


3. Treść (23/60) 

Na początku pragnę zaznaczyć, że zraził mnie brak „ł” w słowach „rozdział” i „ogłoszenie”.

Prolog

Zupełnie do mnie nie trafił. Dość oklepany motyw, w dodatku nieciekawie opisany. Te wtrącenia o tajemniczym mężczyźnie to naprawdę nie był dobry pomysł. Zdanie W końcu wydała z siebie ostatni okrzyk spełnienia i usłyszała płacz niemowlęcia brzmi komicznie, bowiem „spełnienie” bynajmniej nie kojarzy mi się z porodem. Jakże dramatyczne zakończenie również wywołało u mnie śmiech. Ja rozumiem, że bogowie potrafią praktycznie wszystko, ale żeby tak nagle wszyscy zniknęli?

Rozdział 1.

          Ledwo zaczęłam czytać, a już muszę przerywać. [Persefona] Zaciskała swoje wydatne wargi i patrzyła na mnie wyniośle. Miałam dość jej obecności i protekcyjnego spojrzenia. http://sjp.pl/protekcja Chodziło Ci chyba o protekcjonalne spojrzenie.
Była [matka] ziemską dziewczyną, a mój ojciec Bogiem, synem wielkiego Kronosa – Hadesem. A ja słyszałam, że to ma być fanfiction o Percym. Tutaj mam zupełnie nową książkę! Wychodzi na to, że Amelia ma dwóch ojców. Jeden to Hades a drugi to Bóg. Popełniłaś dość popularny błąd, mianowicie jeśli chodzi o bogów innych niż ci z religii, słowo „bóg” piszemy małą litery. Jeżeli zaś chodzi nam o chrześcijańskiego Boga, wtedy ten wyraz jest zapisywany dużą.
Wiedziałam, że przy pierwszej lepszej okazji postanowię stąd uciec i wrócić do Hadesu. Przed chwilą stwierdziła, że nigdy tam nie wróci.
Mamy i Obóz Herosów! O jakich uczniów Ci chodzi? Tam nie ma szkoły jako takiej. Wszyscy robią w zasadzie co chcą i nie obowiązuje tam żaden plan lekcji. Nie rób z Obozu Herosów Hogwartu. Czy Ty aby na pewno czytałaś Percy’ego?
Przepraszam, trafiłam pod zły adres. Amelia jest córką Hadesa czy Hefajstosa? Ogniem władają dzieci tego drugiego. Dzieci Hadesa potrafią podróżować Cieniem, przywoływać zmarłych, wyczuwać aurę życia… Ale na pewno nie panują nad ogniem.
Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie Chejrona syczącego do uszu herosów i uśmiechającego się sarkastycznie. Poza tym powinien chyba wiedzieć, że Hades przysyła swoją córkę z Podziemia. Taka informacja szybko rozchodzi się po całym świecie herosów, wszyscy powinni być podekscytowani nową dziewczyną. A tutaj co? Mają ją, za przeproszeniem, w dupie.
Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, kto jest przeciwnikiem Amelii. A jeśli trochę bardziej ruszę głową, mogę wysunąć ostrożne przypuszczenie, że córka Hadesa już zakochała się w Percym.

Rozdział 2. 
Na początku rozdziału znalazłam taki oto kwiatek:
Gdy znalazłam się zaledwie dwa metry przed chłopakiem, wycelowałam w niego swoim mieczem i pchnęłam. Niebieskooki w ostatniej chwili odskoczył w tył. W przeciwnym wypadku miałby teraz przebitą na wylot głowę. Pomińmy już samo nazywanie Percy’ego niebieskookim, za co mam ochotę udusić (może jeszcze długoplecy?). Skupmy się na logice tego zdania. Otóż Percy stoi po kolana w wodzie, w dodatku lekko pochylony. O ile się nie mylę, przeciętny grecki miecz ma około 60-70 centymetrów, ale myślę, że Amelia miała nieco dłuższy. Jak powszechnie wiadomo, ciężar idzie w parze z rozmiarem,  czyli trochę tam jednak ten miecz ważył. Przecież sam Percy w książce (albo w filmie, nie pamiętam dokładnie) narzekał na wagę tego „żelastwa”. Myślę, że Amelii ciężko byłoby unieść taki miecz aż na wysokość głowy, a tym bardziej mocno pchnąć. Nawet jak na córkę Hadesa szkoloną w walce od małego. Jeżeli jednak jakimś cudem by się jej to udało, Percy nie miał prawa odskoczyć tak daleko, żeby wyjść poza zasięg miecza. Nie umiem sobie tego wyobrazić: albo w sekundę znajduje się na drugim końcu jeziora, albo odchylił się do tyłu tak bardzo, że się przewrócił. Innego wyjścia nie ma.
Kiedy już uporałam się z logiką latającą na pegazie, po raz kolejny usłyszałam o pięknych oczach Percy’ego. Większość rzeczy potrafię zrozumieć, ale nie powtarzanie po raz setny, że chłopak ma ładne oczy. Naprawdę, czytelnik nie jest idiotą i zdążył już zrozumieć, że Amelii podoba się niebieskooki.
Jakby tego było mało, Autorka wykorzystała walkę do zbliżenia bohaterów do siebie. Bo to, że Amelia zakochała się/ zakocha się/ będzie z Percym, wiem na pewno. Wskazuje na to Twój styl opisania tej sceny. Te wszystkie przyspieszone oddechy dopiero, gdy prawie stykają się nosami i ciągłe napomykania o jakże pięknych oczach syna Posejdona mówią tylko o tym, że zamierzasz ich ze sobą sparować.
Boże, przecież on mi się nie spodobał! Bogowie! Nie „Boże”.
Okej, więc do Amelii po pierwszym spotkaniu dotarło, że czuje do Percy’ego coś więcej niż tylko chęć mordu. A był takim pierdolonym romantykiem… Tak, tak, miłość od pierwszego wejrzenia i tak dalej, ale, błagam, laska po raz pierwszy od osiemnastu lat wylazła na powierzchnię i już się zakochała? Nie jest zagubiona, zdezorientowana? Nie chce dowiedzieć się czegoś? Amelia przez osiemnaście lat nie oglądała niczego poza buźkami szanownych rodziców (dobra, ojca i macochy), wychodzi do ludzi i wszystko od razu wie?
Zaraz, moment. Czy oni tam mają lekcje jak w szkole? Że w sensie siedzą w klasie i uczą się historii? Trzy razy nie, dziękujemy. Myślisz, że po co satyrowie wyszukiwali herosów? Po to, żeby byli bezpieczni i żeby nie musieli męczyć się na lekcjach! Półbogowie mają ADHD. Nie mogą usiedzieć spokojnie przez pięć sekund. Och, bogowie, na szczęście będą grać o sztandar. Nie mogę się doczekać.

Rozdział 3.
Po drugiej stronie rzeki, która odcinała nam drogę, ujrzeliśmy naszych przeciwników. Spoczywali na kamieniach i prawdopodobnie obmyślali plan działania. Po pierwsze: spoczywać to mogą dłonie na kolanach, ale w przypadku ludzi brzmi to dziwnie. Po drugie: oni tak po prostu usiedli sobie na kamieniach i nie wystawili żadnego wartownika, który ostrzegłby ich przed przeciwną drużyną? A myślałam, że Annabeth jest taka mądra…
Amelia zaczyna mi pachnieć merysujką. Ledwo przyszła do obozu, a już przejmuje dowodzenie, i na dodatek wszystko doskonale jej wychodzi. Genialna Amelia!
Zamachnął się mieczem, którego ostrze trafiło mnie w klatkę piersiową i rozcięło materiał bluzki powyżej piersi. A to zboczuszek!
Przepraszam, ale rozwala mnie dziecko Hadesa, które posługuje się ogniem. Doprawdy, pomyliło Ci się z potomstwem Hefajstosa.
Była jak wrzód na...każdy wie, na czym. Amelia używa takich słów jak „kurwa” i „ja pierdolę”, a nie chce powiedzieć „dupa”. Ciekawe…
Biedna Amelka! Musi walczyć z dwoma przeciwnikami naraz! Ale oczywiście nasza dzielna córa Hadesa potrafi wszystko i wygra. Co z tego, że jest zraniona, dla niej to nieważne.
Nie wyszło Ci zbudowanie tego napięcia między Amelią a Percym. To wyglądało bardziej komicznie aniżeli romantycznie. Pomijając to, że już drugi rozdział siadają na sobie okrakiem, a Percy zamiera i oddech mu przyspiesza, gdy Amelia zbliży się do niego.
Zapomniałabym! Po raz czwarty w ciągu trzech rozdziałów wspominasz o jakże pięknych oczach Percy’ego. Nic do nich nie mam, ale to się już robi nudne.
Dziwne to Twoje nazewnictwo, dziwne… Tam nie było podziału na klasy, wiesz? A „gra o herb” była „grą o sztandar”.
Gdy fascynacja grą o herb opadła, Chejron usadził swój koński zad na ziemi i zaczął opowiadać jakieś historie o mitologicznych stworzeniach. Nie chcę nic mówić, ale konie z reguły nie siedzą. Konie stoją.
Zastanawia mnie również fakt, że Amelią nikt za bardzo się nie interesuje. Jest nowa, jest dzieckiem Hadesa, jednym z zakazanych. Kiedy Percy przybył do obozu, stał się sensacją. A ona? Żyje jak gdyby nigdy nic.
Co by zrobiła normalna JA, gdyby spotkała kogoś takiego w Hadesie? Poćwiartowała go na kawałki, czekała aż się odrodzi i zrobiła to znowu, i tak aż do znudzenia. Tu jednak nie miałam takich zapędów. Nie, tylko parę razy próbowałam zabić jednego herosa, just for fun.
Ostatecznie rozwiałaś moje nadzieje co do tego, że Nico i Bianca jednak się pojawią. A mogło być tak pięknie.
Zakończenie rozdziału było tak głębokie, że prawie się w nim utopiłam. Amelka ni stąd, ni zowąd postanawia być dobra i zmienić się w milisekundę.

Rozdział 4. 
- Co ty tu robisz? - szepnął ostrym tonem. Nie mógł pojąć tego, że tu przyszłam. Wcale mu się nie dziwię. Też bym nie mogła pojąć, dlaczego osoba, która zraniła mojego przyjaciela, przychodzi teraz odwiedzać go w szpitalu. Pomyślałabym, że chce go znowu zaatakować.
Śmiać mi się chce. Tak po prostu zasnął, zostawiając swoją przyjaciółkę w rękach osoby, która jest nieobliczalna (i sama się do tego przyznała)?!
No tak, genialna Amelka przetrwała całe dwadzieścia cztery godziny bez snu i pewnie będzie jeszcze doskonale walczyć.
Przepraszam za to – rzuciłam, wskazując palcem na jej szczękę, na której widniał wielki siniak. Pominę brak przecinka. Amelia przywaliła Annabeth z całej siły łokciem w twarz, a ona ma tylko siniaka? A to dobre! Dobrze, nawet jeżeli wyszła z tego jedynie z siniakiem na połowie twarzy, to dlaczego spała przez całą noc i była w tak krytycznym stanie? Najlepsze jest jednak to, że ponoć była tak osłabiona, a już idzie na imprezę. Ambrozja i nektar? Nie sądzę, w końcu to tylko siniak.
Impreza. Pod czujnym okiem Chejrona. Nie chce mi się wierzyć, że on się na to zgodził. A nawet jeśli nic o tym nie wiedział, to przecież żyje na tym świecie wystarczająco długo, aby zauważyć bandę nabzdryngolonych herosów hasających po obozie.
Zwracam honor. Myślałam, że Amelia nie będzie spać, a jednak ona też nie jest niezniszczalna.
            - Po co tu przyszedłeś? - warknęłam, nie mogąc doczekać się początku konwersacji. Wysiliłam się na miły ton głosu, ale prawdopodobnie nie wyszło mi to zbyt dobrze. Warknęła czy była miła?
           Przyznam szczerze, że po raz pierwszy spotkałam się z bogiem Komusem, ale myślę, że polska wersja tego imienia powinna być zapisywana przez „k”.
         Aha, czyli Amelia bywała już wcześniej na Ziemi. Cóż, wydaje mi się, że mimo to powinna czuć się trochę zagubiona. Chociaż troszeczkę. Piszesz o tym, że jest zakłopotana i tak dalej, ale nie pokazujesz tego w akcji. Genialna Amelia wie, jak się zachować w każdej sytuacji, a mówi, że się nie odnajduje na Ziemi.
   Przed moim domkiem stała wesoła trójka herosów. […]Percy uśmiechnął się przyjacielsko, a Grover wydał z siebie stłumione „bee” niczym baran. O ile dobrze pamiętam, to Grover był satyrem.

Rozdział 5.
Kiedy weszliśmy do środka, uderzył we mnie zapach potu, przeróżnych perfum i pożądania. To pożądanie ma zapach? Cóż, człowiek uczy się przez całe życie.
Dziwi mnie to, że Amelia nie jest na tyle asertywna, by odmówić wypicia alkoholu. A podobno sama za siebie decyduje…
O, robi się gorąco, Jake wkracza do akcji. Znów się pośmieję.
Nie mam pojęcia, ile szklanek z nim wypiłam. A ja nie mam pojęcia, jakim cudem wódka trafiła do Obozu Herosów. Tym bardziej, że Chejron nad wszystkim czuwa. On nie jest idiotą, droga Autorko, nie zapominaj, że wytrenował Achillesa i zgraję.
Nie, Amelia jest w niebezpieczeństwie! Jestem po prostu przerażona! Kto ją uratuje? Oczywiście, że Percy! Tak, to był sarkazm. Ni z gruchy ni z pietruchy Jake’uś zamienia się w bad boya, żeby tylko Percy mógł się wykazać. Za dużo tu jest przypadku. No tak, i jeszcze będzie z nią spał, bo przecież Amelka jest taaaaka bezbronna i niewinna.
Miałam na sobie normalne ubrania (zamiast pidżamy) i bransoletkę od Ojca, której obiecałam sobie, że nigdy nie założę. No shit, Sherlock! Kto by pomyślał, że śpi się w pidżamie?! BTW, „ojciec” z małej litery.
Nazywanie wódki „magicznym płynem” brzmi w ustach Amelii dziecinnie. Za dziecinnie, jeśli chodzi o córkę Hadesa.
 Percy pozostawił mnie samą z moimi nierozwiązanymi problemami, jednakże powrócił po piętnastu minutach ze szklanką czystej wody i tabletką przeciwbólową. Ponoć na kaca najlepsza jest kawa… Skąd w Obozie Herosów kawa, zapytasz. Skoro alkohol może być, to potomstwo Hermesa z pewnością by coś wykombinowało.
Końcówka miała chyba trzymać w napięciu. Coś Ci jednak, kolokwialnie mówiąc, nie pykło.

Rozdział 6.
Mam wrażenie, że każdy chłopak w Twoim opowiadaniu ma niebieskie oczy.
Czyli jednak mają lekcje. To jest co najmniej dziwne.
Resztę popołudnia spędziłam na nauce zielarstwa i przysposobieniu obronnym. Po tych nudnych lekcjach w końcu mogłam wrócić do domku. Z braku zajęcia udałam się na obiad, a następnie na przechadzkę wzdłuż jeziora. Chodziło Ci o przedpołudnie czy kolację? Chyba że obiad jest tak późno. Herosi wszystkie posiłki jadali razem, a czas na nie ogłaszał dźwięk konchy.
Wreszcie dostałam to, na co czekałam przez cały czas. Scenę walki z potworem. Akcja sama w sobie nie była źle opisana, to Amelia wszystko popsuła. Potwierdziły się moje najgorsze obawy i Amelka okazała się książkowym przykładem Mary Sue. Nie dość, że biedaczka musiała walczyć z jednym z najgorszych potworów z mitologii, to jeszcze została dość brutalnie przez niego potraktowana. Że zacytuję: Doprowadzanie mojej rozoranej klatki piersiowej do przyzwoitego stanu trwało dość długo. Z lewym przedramieniem poszło szybciej i mniej boleśnie. Ale oczywiście z poharataną klatką piersiową biegała, machała mieczem, a nawet zrobiła przewrót w przód! Szalona dziewczyna! Oczywiście pokonała potwora, no bo jakby to mogło być inaczej. Bogowie, zapomniałam o tym, że Chejron, Percy i Jake stali i podziwiali jej walkę, bo oczywiście ona musiała sama sobie poradzić z mantykorą. Takim akcjom mówię trzy razy nie.
Aha, w Obozie Herosów ran się nie szyje tylko podaje się nektar i ambrozję.

Rozdziału specjalnego, czy też one shota, nie czytałam, bo nie miał on większego wpływu na fabułę.

Rozdział 7.
Niby zaczyna się coś dziać, niby jest jakaś intryga, ale nie za bardzo wiem, czego dotyczy. Mamy mało informacji, a najlepsze jest to, że Chejron również nie interesuje się tą aferą z Shyvaną.
Jego twarz szpeciło zmartwienie, choć oczy pozostały intensywnie błękitne. To zdanie jest tak głębokie, że aż śmieszne. Widzisz, właśnie o tym mówię. Zamiast przybliżyć wątek Shyvany, Amelka rozpływa się na widok Percy’ego. Ja tam bym się zastanawiała, o co chodzi i dlaczego właśnie do mnie przyczepiła się mantykora.
Spojrzałam na niego oniemiałym wzrokiem. Wzrok nie może być oniemiały. Albo Amelka była oniemiała, albo… albo nic.
- Nawet o tym nie myśl – syknął niebieskooki, wbijając we mnie groźne spojrzenie. Czy ja Cię mam udusić za niebieskookiego Percy’ego? Jest tyle określeń na  Jacksona, a Ty uczepiłaś się akurat koloru jego oczu.
Ej, moment. Amelka była tak poharatana, że nie mogła ruszyć ręką, a teraz nagle siedzi na tarasie swojego domku? W tym samym dniu? W dodatku nie była leczona ambrozją ani nektarem… W życiu nie wypuściliby jej ze szpitala w takim stanie.
Wybacz za tamto zdarzenie na imprezie u Kate – odezwał się nagle nieco zmienionym głosem. Patrzył mi prosto w oczy. Nie mógł patrzeć jej prosto w oczy, bo parę linijek wcześniej napisałaś, że Amelia spojrzała w gwiazdy.
Borze Zielony, no nie mogę. Trochę różnorodności! I Percy, i Jake mają niebieskie oczy. Są dobrze zbudowani. Och, no i obydwaj się do niej zalecają. Może w ogóle połącz ich w jednego człowieka, to Amelia będzie w siódmym niebie!
  - Opowiadał mi o dzisiejszej grze – rzuciłam, wydymając wargi niczym oburzona kotka. Czy wszyscy wyobrazili już sobie kotkę wydymającą wargi? Nie? Nie szkodzi, ja też tego nie potrafię.
Ręce mi drżały, a wycieranie ich o taras nie przyniosło zamierzonych efektów. Trochę dziwnie to wygląda: obejmuje Percy’ego, który leży na jej kolanach i jednocześnie wyciera dłonie o taras. Ale co ja tam wiem, Genialna Amelka potrafi wszystko.
          Umarłam! A nawet ómarłam! Ona zasnęła! No nie mogę! To sobie Hades wybrał czas na wezwanie. Założę się, że tatuś to zrobił specjalnie. Ta rozmowa z Hadesem jest tak oderwana od kontekstu, że zaczęłam się zastanawiać, czy blogger przez przypadek czegoś nie usunął.

    Rozdział 8.
Po raz kolejny Amelia zachowuje się jak dziecko Hadesa. Mam wrażenie, że jej moce zapożyczyłaś od Valdeza z Herosów Olimpijskich.
Wychodzi sobie z obozu jak gdyby nigdy nic. Przypominam, że jest cała w bandażach. I walczy z potworem, oczywiście wygrywa. Nadal ma bandaże. Nie mogłam uczestniczyć w zajęciach z powodu rozległych ran. No właśnie. I dlatego wyłażę z najbezpieczniejszego miejsca na ziemi. Albo jest niewyobrażalnie głupia, albo chora umysłowo. Nie obrażając chorych umysłowo. W dodatku wsiada do auta zupełnie obcej kobiety! A co by było, gdyby to był kolejny potwór? Amelka naprawdę jest tak nienauczona ostrożności?
Założę się, że urodziła się w tym szpitalu, do którego weszła. Oczywiście zaatakował ją potwór i chyba nie muszę mówić, że Amelka wyszła z tego cało, mimo rozległych ran.
Zamarłam, patrząc tępo na przedziurawiony mebel [drzwi]. Trudno nazwać drzwi meblem. Dziwnie to brzmi.
Naprawdę nie mam siły marudzić już o trochę logiki w opisach walki. Trudno walczyć z rozwaloną szyją, nie sądzisz? Jednak obiecałam sobie, że to opowiadanie więcej mnie nie zdenerwuje, i staram się zachować spokój, więc po prostu nie będę się odzywać. Powinnaś już wiedzieć, co jest nie tak.
Aha. Zemdlała na środku ulicy w Nowym Jorku. Na Manhattanie. I nikt nie przystanął, żeby zapytać, czy wszystko z nią w porządku? Nie wierzę.
Gnałam, nie zwracając uwagi na to, iż byłam bosa i ubrana w czarną koszulę nocną. A także na to, że byłam cała poraniona i z medycznego punktu widzenia nie mogłam się ruszać, bo sprawiałoby mi to za duży ból.

Tym jakże pozytywnym akcentem zakończyłam czytanie rozdziałów i jestem Ci dozgonnie wdzięczna za to, że nie wysmażyłaś ich więcej. Bo tego nie byłabym w stanie przełknąć.

Ogólnie rzecz biorąc, z opisami naprawdę nie jest źle. Wiem, jak wyglądają bohaterowie, miejsca, w których toczy się akcja, chociaż nie zajmuje Ci to połowy rozdziału. Zręcznie wplatasz je między wypowiedzi postaci, co również jest plusem, bo nie przerywasz specjalnie akcji, by opisać dane miejsce. Tak, tu nie mam się do czego przyczepić.
Z oryginalnością jest słabo. Rozumiem, że w erze fanfików trudno wymyślić coś, co się wyróżnia, ale Twoje opowiadanie składa się z oklepanych motywów. Chłopak i dziewczyna, którzy ze sobą walczą, a potem się zakochują? Było. Impreza, na której jeden ratuje niewinną niewiastę przed drugim? Było. Nawet charakter Amelki nie jest jakoś wybitnie oryginalny. Zapewne przypomnisz mi o motywie Shyvany. Okej, może i jest to zapowiedź jakiejś akcji, ale nie rozwinęło się to na tyle, bym mogła się o tym szerzej wypowiedzieć. Mogłaś zgłosić opowiadanie później.
Zaciekawienie czytelnika jest znikome. Powiem więcej, męczyłam się, czytając to opowiadanie. Mam świadków na to, że modliłam się do Hadesa, by szybciej się skończyło. Ta historia prawie w ogóle nie ma klimatu, nie przeżywałam wydarzeń wraz z bohaterką. Powtarzanie utartych schematów  również nie działa na Twoją korzyść. Wiąże się to też ze stylem pisania i zasobem słownictwa. Z tym drugim nie masz większego problemu. Widać, że jeżeli chodzi o pisanie od strony technicznej, idzie Ci gładko jak po maśle. Nie masz większego problemu z przekazaniem tego, co chcesz przekazać. Przyznam szczerze, że dawno nie spotkałam bloga, na którym używano by niektórych „mądrych” słów. Jeżeli zaś chodzi o styl pisania, tutaj jest już gorzej. Używasz za dużo sformułowań typu „iż”, które są charakterystyczne dla stylu urzędowego. Jest strasznie oficjalnie. Wyluzuj trochę, to nie pismo do prezydenta USA, tylko opowiadanie, które czytają osoby w większości nastoletnie. Brakuje tego rozluźnienia i humoru. Przez to czasem myślę, że pisanie traktujesz jak obowiązek, a nie czerpiesz z tego przyjemności. Niektóre zdania są tak przepełnione patosem, że mam wrażenie, jakbym czytała jakąś pieśń pochwalną.
Z dialogami jest ten sam problem, co ze stylem. Bohaterowie nie wypowiadają się jak osiemnastolatki, tylko jak starsze panie na ławeczce, przez co to wszystko wychodzi strasznie sztywno. Zdania przez nich wypowiedziane w ogóle nie pasują też do ich charakteru. Zacznijmy od Amelii: niby taka asertywna, a jednak poszła na tę imprezę. Niby ma cięty język, ale jej wypowiedzi, które miały być chyba ironiczne, były bardziej dziecinne od trzyletniego dziecka. Tak samo jest z Jake’iem. Najpierw chce ją skrzywdzić, a potem twierdzi, że nic nie chciał jej zrobić. Kreujesz go na takiego bad boya, a te kłótnie z Percym o Amelię również nie wyszły tak, jak powinny. Chejron… on w ogóle nie mówi tak, jak w książce. Syczy, warczy i jest sarkastyczny.
Fabuła. Niby jest przemyślana, ale przez całe osiem rozdziałów było gadanie o pięknych oczach Percy’ego, Jake’u, który teoretycznie jest zły, ale dobry, i tylko dwa razy wspomniałaś o Shyvanie, czyli o tym wątku, na którym najbardziej powinnaś się skupić. Akcja to jest to, czego potrzeba temu opowiadaniu. Prawdę mówiąc, wątków jest tu zadziwiająco mało. Dwa, może trzy, z czego jeden dopiero kiełkuje. Radziłabym Ci dodać paru bohaterów i ich historie. Czytelnika nie interesuje za bardzo to, kogo Amelka wybierze (chyba że szanowny czytelnik nastawia się na romansidło), tylko akcja. Jeżeli zamierzasz nadal opisywać wahania głównej bohaterki, to może nie pisz fanfika, tylko po prostu zacznij nowe opowiadanie z tymi postaciami jako normalnymi ludźmi.
Wszystko się powtarza. Opisujesz w kółko te same wydarzenia. Przez dwa rozdziały nie działo się nic, tylko Percy i Amelka nawzajem na sobie siadali i udawali, że walczą. Potem Amelia przez kolejne dwa rozdziały zabiła dwa potwory. To się staje po prostu nudne. Mam wrażenie, że nie potrafisz wymyślić żadnych innych wydarzeń.
Zdarzenia, które po sobie następują, są mało prawdopodobne. Dziwne jest to, że impreza odbywa się pod czujnym okiem Chejrona. Dziwne jest to, że Amelka, mimo że parę godzin wcześniej nie mogła ruszyć palcem, potem wychodzi z obozu i jeszcze walczy z potworem (nie zapominajmy o rozciętej szyi). Dziwne jest to, że akurat Percy pojawia się za każdym razem, gdy Jake rozmawia z Amelią. Wszystko jest bardzo nierealne; w normalnym życiu trudno byłoby o „przypadkowe” spotkania tak często, jak Ty robisz to z Percym i Amelką.
Najlepsze zostawiłam sobie na koniec. Czas na bohaterów, czyli to, co najgorsze w tym opowiadaniu.
Zacznijmy od Amelii. Genialnej Amelki. W moich notatkach zapisałam sobie, że jest to rozchwiana emocjonalnie merysujka. Dlaczego Mary Sue, już wiesz. Chyba wystarczająco dużo o tym pisałam. Doskonale walczy mimo ciężkich ran. Świetnie odnajduje się w świecie, w którym była tylko kilka razy w życiu. Ma na pieńku z Chejronem, jest niegrzeczna i piękna, no i zabiega o nią dwóch chłopaków, a ona biedna nie wie, którego wybrać. Rozchwiana emocjonalnie, bo zmienia zdanie co pięć minut. Potem mówi, że będzie zachowywać się inaczej, a swoim postępowaniem sobie zaprzecza. O niej już trochę mówiłam podczas analizy rozdziałów, więc dodam tylko, że raczej nie ma już dla niej ratunku. Jej charakter jest już tak zepsuty, że jedynym wyjściem jest napisanie tego wszystkiego od nowa i wykreowanie jej od zera.
Percy w ogóle nie jest kanoniczny. Gdzie się podział jego humor, odwaga, cięty język? Czytając Twoje opowiadanie, miałam wrażenie, jakby był cały czas ponury. W ogóle się nie uśmiechał, nie rzucał żadnymi komentarzami. W ogóle mało mówił. On po prostu wyglądał i to miało wystarczyć. Bo przecież niebieskie oczy rekompensują wszystko. Odważny też nie był. Co z tego, że rzucił się na Jake’a, skoro do mantykory się nie zbliżył? Tak, Percy’emu z całego jestestwa zostawiłaś tylko imię.
Tak samo jest z Annabeth i Chejronem. Ann jest po prostu głupia. Innego określenia nie umiem znaleźć. Zrobiłaś z niej taką słodką idiotkę, typową blondynkę. Córka Ateny nie rzuca się ni z gruszki, ni z pietruszki na czyjeś plecy i nie pozwala, by ten ktoś przywalił jej ot, tak z łokcia w twarz. Córka Ateny najpierw obmyśla plan. A ty Annabeth po prostu pozbawiłaś mózgu.
No i ostatni, Jake, który ma rozdwojenie osobowości. Raz jest miły, raz próbuje zgwałcić Amelkę. Nie wiem o nim kompletnie nic oprócz tego, jak wygląda, toteż za dużo nie powiem.

4. Poprawność (16/20) 

Błędów nie jest dużo, ale ciągle powtarzają się te same, co działa na Twoją niekorzyść.

Rozdział 1.

Na mnie mówiono pół – bóg półbóg.  

Czasem czułam się, jakby to było oszczerstwo.

- Gotowa? - tuż Tuż nad moim uchem zagrzmiał dźwięczny głos Hadesa.

Jeszcze raz głośno westchnęłam, gdy ojciec dotykał opuszkami paców palców mego czoła.

Moje rozmyślania przerwała postać zbliżającego się Centaura centaura.

Jestem jego protektorem i czy tego chcesz, czy nie, jesteś pod moją opieką – syknął mi prosto do ucha.

Wiedziałam, jak te słowa działały na nadnaturalnie stworzenia.

Szłam szybkim tempem, nie zwracając uwagi na innych adeptów.

Przyłożyłam ostrzę ostrze broni do krtani chłopaka.

Rozdział 2.

W naszą stronę galopował ten sam Centaur centaur, którego spotkałam przy branie, jakaś blondynka i Satyr satyr.

- Dobrze. Amelio, oto twój plan zajęć – rzucił Centaur centaur, wręczając mi pojedynczą kartkę papieru.

- Czyją jesteś córką? - zapytała się blondynka, która jak dotąd się nie odzywała.

Już miałam jej odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagę, gdy Centaur mnie wyprzedził. – dziwnie jest odpowiedzieć kąśliwą uwagą. Raczej już miałam rzucić jakąś kąśliwą uwagę, albo coś w tym stylu.

Blondynka otworzyła nieco szerzej swoje wydatne usta, a Satyr satyr cofnął się o krok.

Znajdowałam się w swoim domku, jednak wciąż chodziłam po nim bez celu z rękoma za plecami.

To prawda, był interesujący, ale ja nigdy nie interesowała się... chłopcami?

To tylko kolejny pół – bóg półbóg idiota.

Percy skinął głową na znak, że rozumie i przysiadł się obok mnie.

Odruchowo zaczęłam wypatrywać go w tłumie, lecz dostrzegłam jedynie zbliżającego się Centaura centaura, który uśmiechał się do nas przyjaźnie.

Otworzyłam szerzej oczy, gdy ujrzałam Perciego Percy’ego, wścibską blondynkę i Satyra. No tego już było za wiele. - Herosi stojący po mojej prawej (okazało się, że mnie do nich zaliczono) będą podopiecznymi Grovera, a ci po lewej Annabeth i Peciego Percy’ego.

Mogłam skopać tyłek Perciemu Percy’emu i tej całej Annabeth bez żadnych konsekwencji?

Rozdział 3.

W samym środku szarpaniny i chaosu dostrzegłam Perciego Percy’ego.

Na mój znak rzucił się na blondynkę, by odwrócić jej uwagę od Perciego Percy’ego.

Przez te  to (to spojrzenie, te spojrzenia) jego spojrzenie czułam niemałe zażenowanie i konsternację.

Kilka chwil później rozpoznałam w niej Perciego Percy’ego.

 O Bogowie bogowie, co się ze mną stało?

Rozdział 4.

Ten pół – bóg półbóg zaczynał mnie coraz bardziej zadziwiać.

Powolnym krokiem pomaszerowałam w kierunku wyjścia i nacisnęłam za na klamkę. Do pomieszczenia wmaszerował Percy z uśmiechem nowo - narodzonego nowonarodzonego człowieka na twarzy.

Rozdział 5.

W tyle ujrzałam Perciego Percy’ego, Grovera i Annabeth, którzy ruszyli w kierunku grupki innych adeptów.

Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam Jackoba Jacoba, który patrzył na mnie z niedowierzaniem.

Jednak prawdziwy szok przeżyłam parę sekund później, gry gdy z trudem przekręciłam się na drugi bok.

Uratował mnie od zalotów Jackoba Jacoba, został przy mnie przez całą noc, a rankiem przyniósł mi lekarstwo.

Rozdział 6.

Patrzył, (tu nie powinno być przecinka) tak, jakby pragnął przewiercić na wylot moje ciało.

O Bogowie bogowie, a co jeśli on mówił prawdę?

Następną lekcją była geografia, gdzie uczyliśmy się o wszelkich znanych miejscach, które zamieszkiwali Bogowie bogowie.

Nagle z z (powtórzenie) mojej prawej usłyszałam szelest liści.

W końcu obok mojego boku stanął sam Chejron w towarzystwie kilku nieznanych mi adeptów i Jackoba Jacoba.

Jedynie Centaur centaur zachował trzeźwość umysłu.

Rozdział 7.

Brązowe oczy Centaura centaura wwiercały się w moje.

Gdzieś w mojej podświadomości pojawiła się myśl, że powinnam porozmawiać z Ojcem ojcem.

- Było, minęło.

Percy nie stawiał oporów, był jak lalka, którą starowałam sterowałam.

Stałam przed obliczem Ojca ojca, który pokazał mi się w swojej prawdziwej postaci.

Rozdział 8.

Ta kreatura była równie niebezpieczna, co Mantykora mantykora, ale przynajmniej wiedziałam, że chciała mnie zabić, a ja powinnam się bronić.

Jedynie Bogowie bogowie wiedzieli, czemu tu zawędrowałam!

Od razu zaczęło braknąć brakować mi tchu.

Na ułamek sekundy przed tym, jak ognisty bicz smagnął ciało Lamii lamii, na mojej twarzy pojawił się uśmiech zwycięstwa.

Zaśmiałam się zadowolona z ogromu mocy, jaką dysponowałam i wyjęłam z niej miecz, przyprawiając Lamię lamię o dodatkowy ból.

Uniosłam się do pozycji siedzące siedzącej, (tu nie powinno być przecinka) tak szybko, że przeszył mnie ból w klatce piersiowej.


5. Ramki (3/5) 

            Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to ich mała ilość. I to, że założyłaś osobnego bloga tylko po to, aby je zrobić.

            O mnie

            Pisanie kręci mnie od dłuższego czasu, ale na chwilę obecną zatrzymałam się jedynie na samym popędzie do tej dziedziny sztuki. Gdybyś zatrzymała się na samym popędzie, nie byłoby tego bloga, a Ty pisałabyś do szuflady.
       Potem przerzuciłam się na HP, ale to całkiem normalne. U każdego w końcu przychodzi ten okres. Myślę, że jednak nie. Ludzie, którzy nie czytali Harry’ego nie mogą napisać fanfika o nim.
            O, i widzę koleżanka po fachu.
       Lubię budzić kontrowersję. Aha, czyli budzisz jedną kontrowersję na rok i to Ci wystarcza?
           Okej, więc dowiedziałam się co nieco o Tobie i… chciałabym przeczytać to potterowskie opowiadanie.
           
            Bohaterowie

         Osobiście nienawidzę tej zakładki, a jeszcze gorzej jest, kiedy są w niej zdjęcia. Wszystko to, co jest w niej napisane, powinno być zawarte w tekście, a nie tylko na podstronie. Wygląd bohaterów powinien wynikać z opisów, a teraz nie będę mogła wyrzucić tych zdjęć z głowy.
            Nie dość, że mam wygląd Amelii, to jeszcze zepsułaś cały początek, bo ujawniłaś, że nie wychowywała się ona na Ziemi. Jednak ciekawa jestem, czy pojawi się ty rodzeństwo di Angelo.
            Percy to spokojny młodzieniec, który wraz z dwójką przyjaciół mieszka w Obozie Herosów. Aha, czyli Percy jest spokojny i ma praktycznie cały Obóz Herosów dla siebie, bo jest tam tylko on i dwójka jego przyjaciół. Zero dzieci Demeter, Apollina, Hermesa… Niezły początek.
            Bóg Podziemia bierze pod swoje skrzydła nowonarodzoną córkę i od tamtej pory stara się być przykładnym ojcem. Jakby tego było mało, mamy opiekuńczego Hadesa! Droga Autorko, to już nie jest niezgodność z kanonem, to jest niezgodność z mitologią grecką.
            Zawsze potrafi znaleźć rozwiązanie z opresji. Nie da się rozwiązać opresji.
            I mamy kolejny błąd w zapisie imion! Znów pojawiło się „Perciego”, a poza tym nie „Jackob” a „Jacob”. Nawet Word to podkreśla.
            Błędów nie ma, ale żałuję, że odwiedziłam tę zakładkę. Odkryłaś praktycznie całą fabułę.
            Został jeszcze spis treści i linki. Powiem tyle, że Sowie oceny i Zielona zwiastunownia zostały usunięte.
Zapomniałabym. W spisie treści masz „rozdzialy” zamiast „rozdziały”.
Podsumowując: rażące błędy logiczne i źle użyte słowa. Nie jestem pozytywnie nastawiona do tego opowiadania również przez spojlerowanie w opisach bohaterów. Mogłoby być lepiej.
           
6. Statystyki (4/5)

Nie ma zakładki, w której ludzie mogliby spamować do woli, i to jest problem. Pod postami znalazło się trochę tego i psuje to ogólne wrażenie. Jednak większość komentarzy to opinie o opowiadaniu. Często prowadzisz uprzejme konwersacje z czytelnikami.


7. Inne (0-5)

Brak.

8. Podsumowanie

Przez całe opowiadanie po prostu śmiałam się przez łzy, mam na to świadków! Nie wiedziałam, co jest lepsze: czy śmiać się z głupoty, czy rozpaczać z jej powodu. Porady… dodaj więcej bohaterów i wątków. Bo z tego, co tutaj mamy, raczej nie da się już niczego odratować. Rozluźnij się trochę przy pisaniu. No i zwracaj uwagę na logikę tekstu.
Opowiadanie, w którym Chejron syczy na herosów a dzieci Hadesa władają ogniem raczej nie może mieć lepszej oceny jak  dostateczną - otrzymujesz 58 punktów na 115.
Mam nadzieję, że na coś się jednak te moje wypociny przydały i wyciągniesz z nich jakieś wnioski.