poniedziałek, 23 czerwca 2014

|0069| takasobiehistoria.blogspot.com

Ocena bloga: taka sobie historia
Autor bloga: Taimi Arvoitus
Oceniająca: Malcadicta

Okej. Zacznę od przeproszenia, że nie było mnie tyle czasu. Nic nie mam na swoje usprawiedliwienie poza tym, że przeżyłam jeden z najbardziej intensywnych okresów nauki w moim życiu. No i jakoś trudno było się zabrać za pisanie...

Obiecuję jednak postarać się, żeby oceny pojawiały się w miarę regularnie. Serdecznie zapraszam do zgłaszania się do rekrutacji. Pojawiło się już kilka zgłoszeń, jak na razie jednak nie dostałam żadnej oceny próbnej.


Adres jest prosty, łatwy do zapamiętania i czytelny. Generalnie rzecz biorąc – jest najzupełniej najzupełniej porządku.

Po kliknięciu w link blog wita ciepłymi kolorami. Wszystko utrzymane jest w różnych odcieniach brązu i bieli, co daje bardzo przyjemny dla oka efekt, zwłaszcza z pomarańczowymi akcentami odrobinę ożywiającymi szablon. Nie jestem jedynie pewna pomarańczowego jako koloru dla linków po prawej stronie, ale generalnie cały szablon jest estetyczny i nie męczy oka. Czcionka czytelna, przydałoby się jednak wprowadzić akapity, żeby tekst był bardziej czytelny.

Jeszcze jedną rzeczą, do której się trochę przyczepię, będzie tło posta, bo dość wyraźnie widać miejsca, w których grafika się powtarza, ale to tylko drobny mankament.

Przejdźmy zatem do podstron.

„O blogu” – błędów nie zauważyłam, napisane luźno, zachęcająco – gdybym trafiła na Twój blog przez przypadek, po przeczytaniu tej podstrony z pewnością zabrałabym się za opowiadanie.

„O mnie” – z czystej ciekawości sprawdziłam sobie, co to za język, który tak Ci się podoba. Wyszedł mi fiński, ale bardziej zaskoczyło mnie tłumaczenie „problemy z rozsadą/sadzonką”. To w sumie tylko taka dygresja, bo chciałam się zapytać, czy rzeczywiście to jest tłumaczenie Twojego nicka.

Jestem bardzo nieśmiała, chociaż bardzo nie chcę za taką uchodzić.

Powtórzenie.

Jestem dziwną fuzją umysłu humanistycznego i ścisłego – kochając książki, uwielbiając pisać i niemal bez wysiłku opanowując gramatykę, interpunkcję i ortografię uważam to wszystko za obrzydliwie nudne

Znaczy kochasz to wszystko i uważasz jednocześnie za obrzydliwie nudne, łącznie z pisaniem i czytaniem?

„Mielonka” – fajna nazwa. Aż się człowiek uśmiecha, jak wchodzi w zwyczajny SPAM.

Techniczna część za nami, przejdźmy do meritum.

Rozdział I

Matt z ulgą wbiegł po trzech schodkach, otwierając drzwi odrapanego sklepu monopolowego.

Otwierał, wbiegając?

Facet zarechotał głośno z własnego dowcipu

Tu Ci zeżarło akapit, tak informacyjnie wspomnę.

Patrzył jak zahipnotyzowany na śmigającego potwora, który zataczał wokół niego coraz ciaśniejsze kręgi, wykonując niemożliwe ewolucje.

Jak wielki jest ten wilkołak, że chłopak spokojnie może sobie na nim jechać? I nie spadać na dodatek?

Z powodu tempa, najbliższe widoki były kompletnie rozmazane, toteż Matt skupił wzrok na dalszych.

Bez przecinka po „tempa”. I lepiej brzmiałoby jakoś „najbliższe otoczenie” lub coś podobnego…

Bardzo plastyczne opisy w tym rozdziale, muszę Ci ich pogratulować. Pierwszy rozdział bardzo dobrze zachęca do dalszego czytania, co odczułam na własnej skórze. Gdybym trafiła na Twojego bloga przez przypadek, najprawdopodobniej czytałabym dalej.

Rozdział II

Zastanawiam się nad tym, w jakim świecie i z jaką technologią żyją, a to głównie przez aspekt medyczny. Leczą u Ciebie głównie ziołami, nie próbują też wykradać leków, a zioła z pewnością nie pochodzą z ziemi – nie znam takiego, którego liście przysunięte do twarzy znieczulają. Mają urządzenia w szpitalu, mają kroplówki, ale jako leki najczęściej wymieniasz różne zioła.

Widzisz... Nie wiem, czemu tu jesteś.

No jak to nie wie? Przywiozła mu go pewnie Hal, ewentualnie z towarzystwem, a w tym samym czasie dostarczono też tamtą dziewczynkę. Więc Maks doskonale wie, że po prostu oboje ucierpieli i tak znalazł się tam zwyczajny chłopak.

Właściwie czemu jeszcze nie odkryto tego obozu, skoro jest obok jeziora, na płaskim, odkrytym terenie? Skoro jesteśmy jesteśmy naszym świecie, powinni być w stanie ich namierzyć dość łatwo, choćby przez satelity – zajęłoby to chwilę co prawda, ale nie są ukryci. Przecież sami mieszkańcy obozu są w stanie obserwować konkretnego wilkołaka, więc czemu ich przeciwnicy nie potrafią wykryć wielkiego skupiska ludzkiego?

Świetnie pokazujesz zdezorientowanie chłopaka po trafieniu do nowego otoczenia – widać, że nie rozumie, co się tu dzieje, na jakiej zasadzie to wszystko działa.
Jedyna rzecz, której nie rozumiem, to czemu o nic nie pyta.

Nie wiedział co się dzieje, ani gdzie jest.

Przecinek przed „co”.

Chłopak pokiwał głową, wziął podane przez nią ubrania i poszedł do dalszej części namiotu.Odłożył ubrania na ziemię i otarł załzawione oczy.

Rozdział III

Zjadło spację po kropce.

Mam takie wrażenie, że rozmowa z dowództwem obozu była zupełnie niepotrzebna. Skoro są zajęci, a i tak planowali tylko powiedzieć mu, że chwilowo tu zostaje, po co go wołali? Równie dobrze mogliby wysłać kogoś, kto by mu o tym powiedział. Cała rozmowa składała się z przedstawienia sobie kilku ludzi w pokoju i krótkiej wypowiedzi Nelly. Spróbuj sobie wyobrazić tę rozmowę - wchodzisz do pokoju, pół sekundy później wychodzisz. Rozumiem, że rozmowa ma być krótka, ale powinna jeszcze być rozmową.

Każdy mógł się przejść główną ulicą, ale dopiero tu, w tym labiryncie podwórek i przejść widziało się prawdziwe miasto, jego duszę. I tylko nieliczni umieli się tu poruszać, zazwyczaj ci, którzy mieli coś na sumieniu.

Czyli w tym obozie, zamieszkanym podobno głównie przez dzieci, w schronieniu dla uchodźców, mają „niebezpieczne dzielnice”? I to właśnie w takiej mieści się sklep?
A skoro Taimi umie się tutaj poruszać… co ma na sumieniu?

Pisałaś, że obóz ma problemy z zaopatrzeniem. Skąd zatem wziął się sklep tak dobrze zaopatrzony, że ma „dział dżemów”? Mają problem tylko ze zdobywaniem leków?

– Tacy, w których nie wierzysz. – uśmiechnęła się do niego smutno. – Widzisz, wasz... rodzaj, można to tak nazwać, ma niesamowitą... fiksację na punkcie normalności.

„Uśmiechnęła” z wielkiej litery.

Używasz trochę zbyt dużej ilości wielokropków. W pewnym momencie zaczyna się to robić dość irytujące dla czytelnika. Mam tu na myśli niektóre ciągi myślowe Matta i część dłuższych wypowiedzi (na przykład Taimi).

Jedyny problem, jaki mam z rozmową Matta i Taimi to fakt, że chłopak wydaje się akceptować wszystko, co mu powiedzą bez zbędnych pytań czy ciekawości. Zwłaszcza brakuje mi pytania o uzdolnienia Taimi czy o „rasy starożytne” – które konkretnie istnieją.

Moi rodzice są dla mnie… jak prawdziwi rodzice.

A nie widać ich przez resztę rozdziałów. Taimi mieszka z bratem, o rodzicach wyraża się w czasie teraźniejszym… Gdzie oni są?

Przez małe okienko wpadał jasny blask Księżyca

Księżyc pisze się z dużej litery tylko, kiedy mówimy o nim w znaczeniu terminu astronomicznego.

Rozdział IV

Jasne światło wstającego Słońca padało na mokrą po nocy trawę niemal poziomo

To samo, co w przypadku księżyca. Dużej litery używa się tylko w przypadku Słońca w znaczeniu astronomicznym.

To nie był pierwszy raz tego ranka, gdy chłopak wyrażał zbulwersowanie jej ubiorem.

To, co powiedział, kwalifikuje się raczej jako zdumienie, nie zbulwersowanie. Za SJP zbulwersować to: „wzbudzić gwałtowne, nieprzychylne emocje; wzburzyć, zgorszyć”.

Teraz, gdy Słońce zaczęło już porządnie rozgrzewać ziemię

Słońce raz jeszcze.

– Oj, daj spokój. Myślałam, że jesteś tuż za mną. Siadaj i się częstuj – wskazała miejsce koło siebie.

„Wskazała” z dużej litery.

Bardzo przyjemnie czyta się opis spaceru.

Taimi rozłożyła na ziemi sweter Matta i sięgnęła do zawieszonego na biodrze mieszka.

Nie pogniotły się, nie zniszczyły? Do mieszka zmieści się chyba niewiele. Skoro zbiera rośliny dla całego szpitala, nie powinna wziąć plecaczka?
No i skoro tuż obok obozu mają las, w którym rosną wszystkie potrzebne rośliny, czemu brat Taimi w ogóle dopuścił do tego, żeby się jakieś kończyły, skoro powinien raczej mieć kogoś w szpitalu od zbierania roślin i przechowywaniu ich?

Taimi uniosła w palcach dziwny, pomarańczowy owoc w kształcie podobnym do diamentu.

Diament to nie kształt, tylko minerał. Dopiero po oszlifowaniu, jako brylant, ma ten znajomy kształt – a i wtedy pociąć go można na wiele sposobów. Choćby i w serduszka.

Czemu Sebastian ryzykuje życiem swoich i pasażerów tylko po to, żeby przyspieszyć podróż o kilka sekund przeskakiwaniem przez przepaść? Rozumiem, że z jakiegoś powodu Angie trzeba powiadomić bardzo delikatnie, ale nie rozumiem powodu do aż tak wielkiego pośpiechu.

– Masz, zrób sobie z tego opatrunki, okej? Na szczęście nie jesteś połamany

A jest pewna, że chłopak, który przez całe życie mieszkał w mieście będzie miał jakiekolwiek pojęcie o tym, co zrobić z nieznanymi jagodami i liśćmi?

Ta krew… To był ostateczny dowód.

Owszem, to może oznaczać obrażenia wewnętrzne. Może też oznaczać, że w trakcie uderzenia Sebastian ugryzł się w język.

Rozdział V

W początkowej części pojawiło się Angie zamiast Andie.

Nie biegła nawet w połowie tak szybko, jakby mogła

„Jakby” w tym wypadku oddzielnie – „jak by”. Lub „jak mogłaby”.

– Tak, trzy minuty po fakcie. Jak się nie znasz, to się nie wypowiadaj – ostro przerwał chłopak.

„Ostro” z dużej litery.

– No. Wysoka, chuda, krótkie włosy… Płaska jak deska – uśmiechnął się drwiąco. – W każdym razie

„Uśmiechnął” z dużej litery.

– Tak czy inaczej – zaczął powoli – to nie ja spowodowałem wypadek, więc mógłbyś…
– Oj, zamknij się. Mały chłopiec odwiedził świat magii i ten okazał się nie tak cudowny, jak mu się wydawało – zakpił Sebastian. – Pora się przyzwyczajać, mały. Tu co chwila ktoś ginie.


Odpowiedź Sebastiana niewiele ma wspólnego z tym, co powiedział Matt. Po drugie – „tu co chwila coś ginie” powiedziene przez chłopaka, który cierpi w większości z własnej głupoty, jakoś nie wywierają odpowiedniego efektu. Chyba, że „nie tak cudowny” miało znaczyć, że i uzdolnieni bywają głupi.

To nie ma sensu, myślał. Po to znalazłem… przyjaciół, żeby teraz, od razu, ich stracić? Dlaczego wszystko tak się kończy?

Przyjaciół? Jakich przyjaciół? O Taimi prawie nic nie wie, a Sebastiana spotkał mniej niż pół godziny temu.

Nie do końca rozumiem, po co śpieszą się aż tak. Domyślam się, że Andie ma jakąś moc, która mogłaby spowodować niejakie zniszczenia, gdyby wyprowadzić dziewczynę z równowagi, ale żeby z tego powodu Sebastian chciał ryzykować życie trójki ludzi? W kwaterze tylko z tego powodu siedzą spokojnie i nie próbują pomagać patrolowi?

Dodatkowo nie wytłumaczyli się z tej nieobecności ani słowem…

To ja już się zgubiłam. Jemu się tłumaczyć mieli? Patrolowi, który ich znalazł? Bo chyba nie dowództwu, skoro ci wciąż udają, że ich nie ma. I skoro to „opętanie” jest tak niebezpieczne, czemu nie rozkazali im ujawnić przyczyn nieobecności przed jakimkolwiek zbliżaniem się do obozu?

Taimi widziała już przed sobą równinę obozu z porozstawianymi namiotami. Była jeszcze bardzo daleko, ale na szczęście to nie tam szła. Musiała dotrzeć do kwatery, stojącej kilkaset metrów przed nią.

Czy centrum dowodzenia nie powinno znajdować się jakoś w centrum? Albo chociażby blisko, żeby mogli wydawać polecenia szybko i sprawnie w razie zagrożenia.

Skoro wszystkim tak zależy na ukryciu sprawy przed Andie (tak, wrócę do tego raz jeszcze), jakim cudem pozwolono jej wyjść na spotkanie tej grupie? Czemi ich nie zatrzymano na chwilę? Nie zaprowadzono do szpitala, zamiast do kwatery głównej? Czemu nie wsadzono Andie do jakiegoś namiotu i nie dano jej jakiegoś zajęcia, żeby nie pałętała się pod nogami? W tak wielkim obozie na pewno są jakieś pilne sprawy. Mogli ją odprowadzić na wiele różnych, bardziej skutecznych sposobów, skoro już im na tym tak bardzo zależało.

Rozdział VI

Uniósł się na łokciach, rozglądając dookoła..

Dodatkowa kropka na końcu zdania.

Łóżko, na którym leżał nie należało do najwygodniejszych.

Przecinek przed „leżał”.

Ot, zwykła kanadyjka, na dodatek porządnie zapadnięta w kilku miejscach, tak że znalezienie wygodnej pozycji graniczyło z cudem.

Przecinek powinien być za „tak”, nie przed.

Przez znajdujące się kawałek dalej siatkowane okienko wpadało ostre światło, musiał być bardzo wczesny ranek. Wszyscy jeszcze śpią.

Wkradł się czas teraźniejszy.

Może być otruta, chora, mogli rzucić na nią zaklęcie…

A nasz główny bohater mógłby się zapytać, czy magia naprawę istnieje. O zaklęciach jak na razie mowy nie było. Chyba, że Matt pobiera wiedzę z powietrza, bo ilość zadawanych przez niego pytań na to właśnie wskazuje.

Trochę czasu jeszcze tu spędzę. Sięgnął po leżące na blaszanej tacce proszki i łyknął je, popijając wodą.

I, jak rozumiem, niewiele go to obchodzi. W ogóle wydaje się nie myśleć o poprzednim domu – rozumiem, że nie wiódł szczęśliwego życia, ale powinien mu poświęcić kilka myśli. T w końcu drastyczna zmiana.

W sumie równie dobrze mógł teraz zażyć leki.

A mógłby też później.
Leki zażywa się w określonych porach, nie na chybił trafił. Swoją drogą, ktoś mógłby mu powiedzieć, kiedy.

Zastanawiam się też, czemu twierdzi, że Andie znosi całą sytuację bez emocji, skoro chwilę wcześniej wyraźnie opisałaś, że dziewczyna wygląda jakby od dłuższego czasu nie sypiała, ma podkrążone oczy i wyraźnie obwinia się o to, co się stało?

– Ty natomiast jesteś niemal zdrowy – uśmiechnął się Matt.

„Uśmiechnął” z dużej litery.

I to by było na tyle.

Powiem szczerze – zapowiadało się lepiej. Początek intryguje i wciąga, później natomiast tonie to w gąszczu niekonsekwencji i nielogicznych wydarzeń.

Dla przykładu – bieg Sebastiana i ochrona Andie. Z jednej strony chłopak wyraźnie szafuje własnym życiem, byle nie narażać Andie na szok, z drugiej zaś Andie pokazana jest jako osoba odpowiedzialna, obowiązkowa i bardzo poważnie traktująca swoją pracę. Zobaczyła patrol bez przygotowania psychicznego, jakie miała podobno zapewnić Taimi i… nic. Zmartwiła się, jest przygnębiona, ale nie pojawiło się nic, czego można by się obawiać.

Irytuje fakt, że w całych sześciu rozdziałach niewiele dowiedzieliśmy się o „odmieńcach” – głównie dlatego, że bohater zdaje się być uczulony na pytania. Nie pyta niemal o nic. Mówią mu o magii, o przeciwnikach, przeciwnikach misjach, starożytnych rasach, a on sam cały czas przebywa w towarzystwie ludzi posiadających niesamowite umiejętności – a nawet do głowy mu nie przyszło poruszenie którejś z tych kwestii w rozmowie z Taimi czy jej bratem.

Samo istnienie obozu jest dość nurtujące. Czemu nikt go nie odkrył? Czemu są tam głównie dzieci? Jak właściwie zdobywają zaopatrzenie, skoro ciągłe rabunki okolicznych miast wzbudziłyby pewnie podejrzenia? Uprawiają jakieś rośliny, wytwarzają coś? Płacą pieniędzmi, mają własną walutę? Jakie to czasy i świat, skoro najlepsze leki to zioła, ale ludzi podłącza się do skomplikowanych urządzeń medycznych?

Brak mi podstawowych informacji o świecie przedstawionym, co, biorąc pod uwagę fakt, że pojawiło się już sześć rozdziałów, jest dość dużym minusem. Nie mam pojęcia, co się dzieje, bohater też nie. Tyle, że jego to najwyraźniej nie martwi, a nam informacje są potrzebne.

Widać, że masz pomysł, ale sama fabuła jakoś się rozjeżdża, a szczegóły były najwyraźniej trochę niedopracowane.

Z ważniejszych postaci to właśnie o głównym bohaterze wiemy najmniej. Z rzadka wtrąca coś o sobie, ale poza tym sprawia wrażenie biernego obserwatora, który przyjmuje niemal wszystko, co dzieje się wokół niego. Jest zwykłym, zbyt spokojnym co prawda dzieckiem, zdarza mu się czasem zirytować, ale brak mu czegoś interesującego, co sprawiłoby, że byłby ciekawym bohaterem powieści. Nie sprawia wrażenia żywego, realnego bohatera.

Taimi, dla odmiany, jest bardzo żywa. Energiczna, pomocna, ale z charakterkiem. Nie znamy jej co prawda zbyt dobrze – aura tajemniczości, która ją otacza wręcz dodaje jej uroku – ale wiemy, że dba o przyjaciół i stara się być dobra dla Matta całkiem bezinteresownie. Jej więź z przyrodnim bratem jest silna, jednak przeredagowałabym ich wieczorną rozmowę w namiocie – czytając, odczuwa się, że scena zbyt nachalnie mówi nam o tej więzi.

O pozostałych postaciach co prawda wiele powiedzieć nie mogę, ale są bardzo barwne. Zachowują się różnie, niektóre, jak Col, są zwariowane… Jak na razie nie zdradziłaś wiele, ale też opowiadanie ma dopiero sześć rozdziałów, więc na kolejne informacje jest jeszcze czas. Wyjątkiem od reguły jest Sebastian, głównie za sprawą tego wyścigu z czasem, którego sens był dla mnie zupełnie niezrozumiały. Dlatego Sebastian wydaje się być niewiarygodny.

W dialogach, zwłaszcza w początkowych rozdziałach, zdarzały się błędy w zapisie. Zakładam, ze przypadkowe, bo w reszcie tekstu już ich nie robiłaś.
Same dialogi są w porządku, poza kilkoma nielicznymi, które wymieniłam powyżej (rozmowa z dowództwem, rozmowa Taimi z bratem). Poza tym nie mam się do czego przyczepić. Opisy też wychodzą ci świetnie – są bardzo obrazowe. Doskonale malujesz sam wygląd otoczenia, opisy akcji są wartkie.

Nie robisz wielu błędów – te, które zauważyłam, są już wypisane powyżej. Powiedzmy, że idealnie nie jest, ale to jest taka normalna ilość. Na Twoim miejscu zwracałabym uwagę zwłaszcza na zapis dialogów, bo to tam najczęściej zdarzają się potknięcia.

Podsumowując… Pierwszą rzeczą, jaką radziłabym zrobić jest bardziej dogłębne przemyślenie świata przedstawionego, drugą natomiast – poprawienie logicznych aspektów całej akcji z Andie. Poprawność da się dopracować, ale stoi na dobrym poziomie i błędy nie są jakieś bardzo rażące.

Na tę chwilę to będzie taki dostateczny. Wahałam się długo, ale ostatecznie na ocenę wpłynął także regres widoczny w opowiadaniu.